poniedziałek, 18 marca 2013

Rozdzial X


Załamałam ręce, gdy Dominika dołożyła mi szóstką reklamówkę, wypełnioną ubraniami i butami.
-No weź, i kto to będzie targał do domu?- Jęczałam, gdy zaczęłam rozglądać się za kolejnym sklepem.
-Jak to kto? Ty!- zaśmiała się.
-Chyba cię coś boli, koleżanko- krzyknęłam oburzona- nie jestem tragarzem!
-Przestań marudzić i spójrz na to z innej strony: wyobraź sobie, że to twój trening siłowy.
-Ja cię normalnie w końcu zabiję…- mruknęłam i zarzucając włosami, postanowiłam się do niej nie odzywać.
*
Było mi okropnie zimno, mokro i ciągle gryzły mnie jakieś paskudne robaki, które panoszyły się, jakby były u siebie. A przecież las jest dobrem ogółu! Właśnie strącałam kolejnego komara, który miał ochotę na małe co nieco, kiedy leśny gwar przerwał trzask łamanych gałęzi. Byłyśmy już niedaleko od domu, z czego byłam ogromnie szczęśliwa, bo sama niosłam wszystkie torby i nogi mnie już bolały. Nie wiem, czemu właściwie dawałam się w taki sposób wykorzystywać. Może po prostu wierzyłam, że w ten sposób schudnę. Fajnie by było, więc bez oporów niosłam dziesięć toreb, które ważyły chyba z tonę.
-Co to było?- zapytałam zaniepokojona, gdy następne gałęzie pękały coraz bliżej nas.
-To pewnie jakiś jeleń czy coś…- zbyła mnie, chociaż widziałam, że sama zaczęła rzucać głową na boki i sięgnęła do kieszeni po nóż.- Ale szykuj się.
Szykuj się? Jak?!
Odłożyłam wszystkie torby na ziemie, w momencie gdy przed nami pojawił się gigantyczny stwór, który posturą przypominał niedźwiedzia, ale pysk miał wręcz wilczy. Wbił się pazurami w grząską ziemię, postawił uszy w naszą stronę i wyszczerzył pożółkłe kły. Sierść na grzbiecie cała mu się zjeżyła, sprawiając, że wydawał się jeszcze większy, a oczy zalśniły wściekle.
Omal nie dostałam zawału ze strachu na widok Rido, a co dopiero mówić, o takim potworze, który zaraz zamierzał zrobić z nas szaszłyki? W panice zaczęłam szukać scyzoryka, a gdy go znalazłam, zdałam sobie sprawę, że temu czemuś, może on posłużyć jedynie za wykałaczkę.
Wilkoniedźwiedziołak zaryczał, płosząc ptactwo(i przy okazji mnie) i ruszył szturmem w naszym kierunku. Dominika nie tracąc zimnej krwi zrobiła szybki unik i wbiła nóż w lewy bok tego mutanta, który brocząc krwią machał na oślep łapami, zostawiając głębokie cięcia w korze drzew. Cudem uniknęłam jednego z ciosów, padając na leśną ściółkę. Chciałam coś zrobić, pomóc jakoś, ale byłam sparaliżowana, mogłam tylko leżeć bezczynnie i patrzeć jak czarownica uskakuję i co rusz zadaje nowe cięcia. Widać było, że umie walczyć, ale była już zmęczona, a na jej lewym udzie była paskudna poszarpana rana, która obficie krwawiła.
Wiedziałam, że jeżeli zaraz czegoś nie zrobię, to ta bestia w końcu ją zabije.
-Estro!- krzyknęła dziewczyna, a  stwór zaczął się miotać, nie wiedząc co się z nim dzieję. Dominika miała chwilę by trochę zaleczyć ranę, bo wilkoniedźwiedziołak najwyraźniej oślepł pod wpływem zaklęcia i był całkowicie zdezorientowany.
Jednak już chwilę później rozjuszony rzucił się na czarownicę, która była całkowicie bezbronna. Teraz już musiałam wkroczyć. Zerwałam się, jakbym leżała na rozżarzonych węglach i najzwyczajniej w świecie wskoczyłam bestii na plecy chwytając za długie, skudlone, czarne futro.
-I co teraz, maszkaro?! Nie wygrasz ze mną! Miałam pierwsze miejsce w lidze juniorów w rodeo!- Faktycznie można było poczuć się jak na byku, zwłaszcza że chyba rozjuszyłam go do białości, bo zaczął tak wierzgać, że ledwo mogłam się utrzymać.
-Iha! Dawaj mały, dawaj!
Dominika patrzyła na mnie osłupiona. Z rany na jej nodze nie leciała już krew.
Ta bestia może i ważyła z dwieście kilo, ale ja ważyłam niecałą połowę mniej i siedziałam jej na plecach.
Wielki basior w końcu jednak zdenerwował się naprawdę i zamachnął się łapą, zrzucając mnie z siebie. Upadłam boleśnie, czując uporczywie pieczenie na ramieniu.
Ku mojemu przerażeniu, zobaczyłam na nim cztery głębokie bruzdy, o poszarpanych krawędziach, które krwawiły, pulsując bólem coraz mocniej.
Strasznie się bałam, w żołądku mi się kotłowało, a mięśnie drżały mi i gdybym nie leżała na ziemi, to już dawno bym się przewróciła.
W ciemności ledwo widziałam własne dłonie, bo księżyc nie przebijał się przez gęste korony drzew. Zrobiło się zimno, a wilkoniedźwiedziołak postanowił zakończyć sprawę i ruszył ciężkim krokiem na Dominikę. Ta już otwierała usta by wypowiedzieć jakieś zaklęcie, kiedy stwór nagle stanął i przywarł do ziemi, skomląc, piszcząc i zasłaniając włochate uszy łapami.
Zamarłyśmy zdezorientowane, ja do tego byłam porażona bólem i nie zamierzałam ruszać choćby palcem w strachu o utratę jeszcze większej ilości krwi.
Zwierzę poderwało się z ziemi i dając wielkie susy popędziło przed siebie, znacząc liście i mokrą ściółkę ciemną juchą.
-Jagoda, w porządku? Blado wyglądasz…- jak z pod wody doszedł mnie głos czarownicy. Spojrzałam nieprzytomna w jej kierunku i ledwo kiwnęłam głową.
-O mój Boże!
To było ostatnie co zarejestrowały moje otumanione zmysły. Zemdlałam.
_________________________________________________________
Niewidzę się ;( A szkoły jeszcze bardziej  -_- Przepraszam, że tak długo nic nie dodałam, choć wierzcie mi, że bardzo chciałam, a i tak udało mi się napisać tylko tyle. Mam nadzięję, że na razie wystarczy i że dam radę napisać dalszą część w jak najszybszym czasie, choć zupełnie nie mam pojęcia, co może sie dalej wydarzyć(ale to szczegół). Przepraszam raz jeszcze, ale to dlatego że za miesiąc testy gimnazjalne i każdemu nauczycielowi wydaję się, że tylko jego przedmiot jest ważny i tylko jego powinniśmy się uczyć. Ale ja się pytam, na jakiego grzyba mi historia?! albo ta matma cała-umiem dodać i odejmować, a więcej mi się raczej w życiu nie przyda, no chyba, że zostanę biurokratą, a marne szanse- ?
Heh, dobra, z tym. Dziękuję bardzo Fred & Hermione! Kochana jesteś, dzięki za miłe słowa i wiedz, że ja też będę wierna twojemu blogowi. Wszystkim innym, którzy jeszcze tu zajrzą też wielkie dzięki!

czwartek, 14 lutego 2013

Rozdzial IX


-Pies, siad! Natychmiast!- Dominika zatrzymała nas w pół kroku i oboje spojrzeliśmy na nią zdziwieni.- Na co czekasz?- założyła ręce na biodrach i ruchem głowy wskazała podłogę. Pies zaskomlał i usiadł, choć było widać, że nie wie o co chodzi.
W sumie, ja też nie bardzo wiedziałam, ale miałam taki mętlik w głowie, że sama nie miałam pojęcia co robię.- Ty wstań, Jagoda…- Westchnęła, pomstując moją głupotę.
 Uświadomiłam sobie, że siedzę na ziemi, więc czym prędzej wstałam, otrzepałam się i odkaszlnęłam, żeby ukryć zakłopotanie.
-Rido, to Jagoda. Jagoda, to Rido- przedstawiła nas sobie.-No już, podajcie sobie ręce i idziemy dalej.- Spojrzałam na nią jak na wariatkę. Tu są chyba jakieś opary w powietrzu albo coś, bo takie zachowanie nie jest normalne.
Pies niechętnie wstał i podszedł do mnie, po czym najzwyczajniej w świecie podał mi łapę, a jako że sięgał mi niemal do ramienia, wyglądało to niezwykle komicznie. Spojrzałam na Dominikę, szukając pomocy, ale ta ponagliła mnie tylko wzrokiem. Z ociągiem chwyciłam wyciągniętą kończynę i uważając na pazury, które wyglądały na ostre i chętne do spotkania się z moją twarzą, potrząsnęłam nią.
Potwór szczeknął w odpowiedzi i wesoło polizał mnie po twarzy.
Zdziwiona do szpiku kości pobiegłam za Dominiką w głąb korytarza, a gdy Rido zniknął mi z oczu, odezwałam się do niej z wyrzutem.
-Mówiłaś, że tu nie ma potworów!
-Czy coś ci się stało? No właśnie. To nie jest potwór.
-A niby co? Pudelek?- zakpiłam.
-Prawdopodobnie bestia z Gevaundan, ale nie mamy pewności.
-TA Bestia z Gevaundan?! Ta sama, która zabijała ludzi we Francji w osiemnastym wieku?!
-Wiesz, wydaje mi się, że to raczej jej potomek, ale kto wie?
Dziewczyna wzruszyła ramionami i stanęła przed ścianą kończącą korytarz. Potem odwróciła się w lewo i wyszeptała pod nosem jakąś inkantację, kreśląc w powietrzu kilka symboli. Coś brzęknęło, chrupnęło i ściana zniknęła, pokazując następną ścianę, na której wisiała broń. Łuki, strzały, miecze, noże, topory i toporki, kosy i mnóstwo innych ostrych rzeczy, o których nawet nie chciałam myśleć. Bo raczej nie używali ich do krojenia pieczywa.
-Przyszliśmy tu broń? A co będziemy nią robić?- zapytałam głupio.
- Zrobimy sobie piknik, a co myślałaś?- Uśmiechnęła się pobłażliwie, podając mi mały scyzoryk, który schowałam w staniku, bo niestety kieszeni nie miałam.
-Dobra, już nic nie mówię. Ale, żeby było jasno, nie umiem używać takich rzeczy.
-Spoko, i tak pewnie nic się nie stanie, ale przezorny zawsze ubezpieczony.
Dla siebie wzięła większy składany nożyk i włożyła go do jednej z licznych kieszeni.
To niesprawiedliwe, że ona miała ich tak wiele, a ja ani jednej.
-Sprawą bezpieczeństwa. Po co taka ochrona dla jakichś mieczy? To bez sensu- spytałam, gdy kierowałyśmy się już powrotem.
-Och, to nie jest zwykła broń. Część z niej jest magiczna i nawet my jej nie używamy. Jest tu tyko schowana, żeby nie trafiła w niepowołane ręce. Poza tym, w tych  tunelach jest wiele innych tajemnic, o których nawet ja i Dominik nie mamy pojęcia. Wierz mi, Rido jest tylko potulnym pieskiem w porównaniu do tego, co czai się w reszcie korytarzy. Nie chciej nigdy  trafić na jedną z nich.- Po ponurym wyrazie jej twarzy, zrozumiałam, że jest jak najbardziej poważna.
Przechodząc obok psa, nawet ośmieliłam się go pogłaskać, za co zostałam nagrodzona zimnym szturchnięciem nosa. Faktycznie, Rido zyskiwał przy bliższym poznaniu, ale jego kościsty ogon wciąż przyprawiał mnie o ciarki. Z tych wszystkich zdarzeń i stresów schudłam chyba dobre pięć kilo. Oby tak dalej.
Gdy znalazłyśmy się w domu, szatynka znów tryskała humorem, tak jak rano.
-Już się nie mogę doczekać, aż spotkamy, moich znajomych. Zobaczysz, będzie ekstra- zapiszczała, gdy szłyśmy przez podwórko w kierunku leśnej ścieżki.
Na wieść o jej znajomych oblał mnie zimny pot i zamurowało mnie. Ogarnął  mnie lęk, a co jeśli… Wspomnienia z plaży wróciły z całą mocą i musiałam walczyć ze sobą, żeby się nie rozkleić.
-Są fajni, w ogóle w mieście jest super i… Hej, ty płaczesz?- zatrzymała się, widząc, że dolna warga drży mi okropnie.
-Nie, tylko coś mi wpadło w oko.-Szybko ogarnęłam się i wymusiłam uśmiech.- Idziemy?
-Nie, dopóki nie powiesz o co chodzi.
Minuta minął nam w ciszy podczas której zbierałam myśli.
-To co się stało na plaży… wciąż nie mogę zapomnieć- wyszeptałam i spuściłam głowę zawstydzona. A obiecałam sobie, że już więcej nie będę płakać.
-Ojej, moje biedactwo- Dominika przytuliła mnie, a ja poczułam, ze nie jestem sama, i że mogę na niej polegać.- Nie przejmuj się nimi. Moi znajomi nic ci nie zrobią, bo wiedzą, że w ten sposób zadarliby także ze mną. A wierz mi, tego wolą raczej uniknąć- zachichotała, a mnie udzielił się jej dobry nastrój i trochę się rozluźniłam.
-Rozumiem i popieram ich.- Potrząsnęłam włosami, a w moje ramiona wskoczyło coś oślizgłego.
-Cześć Ceol!- Dominika pogłaskała smoka za uchem, a ten zaczął mruczeć i przymilać się jak kociak.
-Słodki jest- rozczuliłam się, patrząc w jego błękitne oczy okolone spiralnymi wzorami.
-No, szkoda, że nie możemy go wziąć. Spadaj już Cel, zostajesz.
Smok w odpowiedzi buchnął jej dymem w twarz i machając skrzydłami poleciał za niebieskim owczarkiem, który ganiał biedne, nieco zdziwaczałe kury.
-Wstręciuch- mruknęła szatynka, kaszląc i odpędzając ręką dym z twarzy.
-A ja tam go lubię.- Wyszczerzyłam się.- Ej, a jak to jest, że nikt go jeszcze nie zauważył, skoro on sobie tak bezkarnie biega po ogrodzie i niszczy rabatki kwiatowe?
-No bo… Co?! Moje rabatki?!- wykrzyknęła i z chęcią mordu w oczach zaczęła rozglądać się za moim maluchem. Zaśmiałam się.
-Żarcik- rozłożyłam niewinnie ręce.
-Ty wariatko, bo mnie o zawał przyprawisz.- przyłożyła dłoń do serca i westchnęła teatralnie..
-A co tym bieganiem luzem?- powtórzyłam.
- Wokół posiadłości jest zaklęcie, które działa na zasadzie lustra weneckiego. My widzimy co się dzieje na zewnątrz, ale dla postronnego widza w tym miejscu są tylko drzewa. Gdy ktoś się zbliża smok ma czas by się ukryć, a tu jest naprawdę wiele kryjówek.
-Takie buty- pokiwałam z uznaniem głową i poszłyśmy w końcu dalej, chcąc dotrzeć do miasta przed zachodem słońca. Hmmm… Ciekawe co robi teraz Daria…
-Ej, a tak właściwie, jakim cudem macie tu prąd i bieżącą wodę?!
-Szczerze, to nawet się nad tym nie zastanawiałam…- wzruszyła ze śmiechem ramionami.- Tak działa magia, przyzwyczaisz się.
Następne dziesięć minut minęło na luźnej rozmowie na głupie babskie tematy, gdy nagle…
-Czy to śnieg?
-Ale jest środek lata!
-Co nie zmienia faktu, że właśnie rozpadał się śnieg.-stwierdziłam.- Masz rację, magia chyba jeszcze nie raz mnie zaskoczy.- Zaśmiałam się, łapiąc płatek śniegu na język. Dominika nie cieszyła się tak jak ja, przez co przystanęłam zdziwiona.
- Magia cię zaskoczy, ale to nie jest magia. No, chyba że czarna.
-Czarna?
-Tak, czarna. Zła w sensie.- Zmrużyła oczy.- To nie wróży nic dobrego. Manipulacja pogodą nie jest dobrym znakiem, ale cóż. W wiosce jest Ulrich, więc nic nam tam nie grozi, a Dominik ma w domu, wielu obrońców, w tym Rido.- Puściła mi oczko, ale widziałam, że jest spięta.
-Może rozsądniej będzie wrócić, co?- zapytałam z nadzieją na powrót.
-O nie! Napaliłam się na te zakupy i zrobię je, choćbym miała walczyć z samym Volfrangiem.
I poszłyśmy dalej, choć atmosfera była trochę napięta, przynajmniej do czasu, gdy śnieg nie przestał prószyć, a nam nie poprawiły się humorki.
Kilka minut później drzewa zaczęły ustępować miejsca domkom. Większym i mniejszym. Niektóre były nawet okrągłe i szklane, jak bańki mydlane, ale nie były przezroczyste. Zauważyłam, że co większe drzewa, miały drzwi i okna, jakby też były zamieszkane. Przeszłyśmy między dwoma drewnianymi domkami i wyszłyśmy na ruchliwą uliczkę. Wokół pełno było sklepików i kawiarenek, nad którymi wisiały szyldy zachęcające do wejścia. Sprzedawcy stali przy straganach i wykrzykiwali swoje oferty. Wszystko wyglądało jak w średniowiecznym filmie. Może z wyjątkiem tego, że brukowaną kocimi łbami ulicą nie chodzili ludzie. Tak samo straganiarze nimi nie byli. Zdałam sobie z tego sprawę, gdy zza półki pełnej dziwnych pomarańczowych owoców, które wyglądem przypominały napęczniałe jabłka, wyszedł mężczyzna i stukając kopytkami podszedł do kobiety, której z pleców wyrastała para pięknych, koronkowych i cienkich jak mgiełka skrzydeł.
- O w mordę- wyszeptałam, wpatrując się w magiczne istoty, które pojawiały się i znikały. Widziałam też kilka normalnych osób, które nie wyglądały w żaden sposób na magiczne.- Powiedz mi jeszcze, że macie tu Hogwart, a już nigdy nie wrócę do domu!- zawołałam z entuzjazmem.
-Hogwart? Ten od Harry’ego Pottera, tak?- upewniła się.
-Dokładnie.
-Niestety, zmartwię cię, bo Hogwartu nie mamy, ale…
-Dominika?! Kopę lat!
Kawałek dalej  w kawiarence o wdzięcznej nazwie ,Ptyś’ siedziała grupka osób. Każdy był inny, ale na swój sposób byli podobni i wyglądało na to, że uwielbiają przebywać w swoim towarzystwie. Śmiali się i poszturchiwali jeden przez drugiego, a para w kącie wyglądała na zakochanych.
-Szybko się znaleźli. Nici z zakupów- Dominika uśmiechnęła się radośnie i zaczęłyśmy przebijać się przez tłum kolorowych postaci  w kierunku kawiarenki.
-Długo cię nie było, kochana.- Szatynka wyściskała wszystkich po kolei, a mnie z każdą kolejną osobą robiło się coraz słabiej.
-Masz nową koleżankę? Kto to?- śliczna dziewczyna, wyglądająca jakby wyciągnęli ją prosto z japońskiego anime, która siedziała w kącie przytulona do równie urodziwego chłopaka, wskazała na mnie głową.
-Poznajcie, oto Jagoda, ona jest… eee… czarownicą, jak ja- wybrnęła niezręcznie. Choć byłam nieco zdziwiona dlaczego nie powiedziała prawdy, to postanowiłam siedzieć cicho.
Posypały się chóralne, ale trochę niepewne przywitania.
-Możemy się dosiąść?- Domi nawet nie czekając na odpowiedz, wzięła sobie krzesło od stolika obok, a ja poszłam w jej ślady, nie bardzo wiedząc jak się zachować.
-Po co pytasz, skoro nawet nie czekasz na odpowiedz?- rzucił przekornie jakiś chłopak o jasnoblond włosach i brązowych oczach. Miał ostre rysy twarzy i wysokie kości policzkowe, a jego nos przypominał te z greckich monet. Wyglądałby normalnie, gdyby nie starannie złożone skrzydła na jego plecach w odcieniu wyblakłej czerni, które miarowo drgały przy oddechu.
-Bo chciałam być uprzejma-wyszczerzyła się i mrugnęła do niego.- A może przedstawicie się, mojej przyjaciółce? Nie widzicie, że jest przerażona jak jelonek w sezonie polowań?- zauważyła i cała uwaga skupiła się na mnie. Siłą woli powstrzymałam się przed opuszczeniem głowy i powiedzeniem czegoś głupiego w stylu ,lubię placki’, i spojrzałam wszystkim w oczy, przez co dostałam napadu drgawek.
-Z nią na pewno wszystko w porządku?- zapytała brunetka, o wielkich oczach, która od pasa w dół była wężem. Ciekawe jak ona załatwia swoje potrzeby fizjologiczne.- Wygląda, jakby miała za chwilę kopnąć w kalendarz…
-Spoko, jest zwyczajnie nieśmiała.
-Nie jestem nieśmiała, tylko ostrożna w stosunku do obcych- poprawiłam ją, dziwiąc się, że głos mi nie zadrżał.
-Jestem Miyumi- przedstawiła się dziewczyna w kącie i wskazała swojego chłopaka- a to Rick.- Rudzielec miło pokiwał głową w moim kierunku i z czułością pogłaskał swoją dziewczynę po ręce.- Jesteśmy magami.
-Miło mi- uśmiechnęłam się z wdzięcznością.
-Lew- chłopak o wyglądzie greka, podał mi dłoń, a jego skrzydła nieco się uniosły. Zauważył, że na nie patrzę i posłał mi miły uśmiech.- Inkub.
-Anna- dziewczyna, która w połowie była wężem zmrużyła oczy i dystyngowanie podała mi dłoń- Echidna, jedna z rzadszych istot.-Powiedziała z dumą i nastroszyła swoje długie, falowane włosy.
-Jesteś najrzadszą  i najbardziej napuszoną istotą jaką kiedykolwiek poznałem- Chłopak blady jak ściana z ciemnymi workami pod oczyma odezwał się do niej z sarkazmem i szturchnął ją łokciem w żebra. Miał wściekle fioletowe włosy i czarne oczy.
-Ale za to mnie lubisz.- Anna zamrugała do niego kokieteryjnie i końcówkę ogona oplotła wokół jego kostki.
Echidna mnie przerażała, a ten facet obok jeszcze bardziej. Zwłaszcza gdy w uśmiechu ukazał długie kły. Koleś był wampirem!  Ale przecież jest środek dnia… Przeleciałam wzrokiem jego sylwetkę i znalazłam rozwiązanie zagadki. Na jego szyi wisiał gruby złoty łańcuch, na którego końcu zaczepione było duże, misternie rzeźbione słońce w odcieniu miedzi.
-Ej, a gdzie kelner? Uprzejmości uprzejmościami, ale ja głodna jestem!- wykrzyknęła Dominika, gdy wszyscy już się znaliśmy. Jakby na zawołanie obok stolika rozległo się ciche pyknięcie i koło czarownicy stanęła dziewczyna o wyglądzie Gotki, ale takiej bardzo wesołej Gotki.
-Co podać? Polecam Kolorium leśnych elfów, na prawdę niebo w gębie! Sama próbowałam i nie żałuję. To jak, co sobie życzycie? A może coś do picia? Na waszym miejscu poprosiłabym o sok z rikszi, świetny na skórę twarzy i włosy.- Zamrugałam zdziwiona powiekami. Dziewczyna mówiła tak szybko i takim wesołym tonem, że nie wiedziałam, czy mam już odpowiedzieć, czy czekać na ciąg dalszy, jednak Dominika przejęła pałeczkę.
-Poprosimy kartę dań- zgasiła biedaczkę, jednak tej szybko wrócił humor i stała nad nami podrygując i zachwalając jedzenie.
W końcu czarnowłosa zniknęła z zamówieniem i kilka chwil później przyniosła nam coś o wyglądzie ciasta czekoladowego i milkshake‘a. Niepewnie dźgnęłam palcem swoją porcję, sprawdzając czy aby z ciasta nie wyskoczy na mnie żabo-podobny potwór.
-Nie cykaj się. To naprawdę smaczne- Dominika na potwierdzenie swoich słów nabiła kawałek ciasta na widelec i włożyła do ust, z wypisanym na twarzy błogostanem.
-Okej, ale pamiętaj, że jesteś za mnie odpowiedzialna.- zastrzegłam i zjadłam kawałek swojego placka. Aż się zakrztusiłam. Domi zaczęła klepać mnie zaniepokojona po plecach.
-Żyjesz?
-Miałaś rację, to jest pycha!
Wszyscy przy stoliku się zaśmiali i wrócili do przerwanych rozmów.
 Byłam już trochę ośmielona, więc zwróciłam się do dziewczyny, która przedstawiła się jako Miyumi.
. -Mogę o coś spytać?
-Jasne, o co?- wychyliła się zaciekawiona w moją stronę.
-Hmm… Jesteś Chinką czy Japonką?- wymruczałam cicho, i w myślach walnęłam się po łbie. A co jeśli ją uraziłam tym pytaniem?
Dziewczyna tylko zaczęła się śmiać.
-Japonką, a ty? Czeszką?- zapytała, zabawnie przechylając głowę.
-Nie-zdziwiłam się. -Polką, bo przecież jesteśmy w Polsce, prawda?
-No coś ty! To jest coś w rodzaju równoległego wymiaru- wyjaśniła z uśmiechem.- Ja pojawiłam się tu prosto z Japonii, tak jak ty prosto z Polski.
Potaknęłam głową w zdumieniu.
-W takim razie, jak to jest możliwe, że możemy rozmawiać, skoro nigdy nie miałyśmy kontaktu z naszymi językami?
-Nie wiem.- Wzruszyła ramieniem.-Ale to fajne, prawda, Rick?- zwróciła się do chłopaka, który wpatrywał się w przechodniów.
-Jasne skarbie. To wręcz nieziemskie- skomentował, na co jego dziewczyna zaczęła chichotać.
-Kocham cię, wiesz?- z czułością cmoknęła go policzek.
-No weźcie się teraz nie migdalcie, jak jem, ok.?- powiedziała Dominika z pełnymi ustami ciasta.
-Bez urazy, ale jesz jak świnia.- zaśmiała się Anna.
-Haha, wyjątkowo masz rację.- Inkub zatrzepotał skrzydłami i odchylił się na krześle.
Z zaciekawieniem zaczęłam rozglądać się  po straganach i sklepikach. Kawałek od nas na schodach siedział elf i grał na jakimś dziwnym instrumencie, który krojem i dźwiękiem przypominał gitarę. Wokół zebrała się grupka osób w tym dzieci. Strasznie rozczulił mnie widok pani faun(kurde, no nie wiem jak ją inaczej określić) z długimi złotymi włosami, która za rękę trzymała małego fauna, o brązowych włoskach i brązowej sierści na kopytach. To było jednocześnie tak normalne i nienormalne w jednym.
Kątem oka zauważyłam, że wampir na mnie patrzy, więc lekko się do niego uśmiechnęłam, a on w odpowiedzi błysnął kłami.
-Pachniesz bardziej jak człowiek, niż mag.- Powiedział, a mnie przeszły ciarki.- Długo tu jesteś?
-Od wczoraj.
-Ej, nie patrz na nią, jak na obiad, bo twój wisior wyląduje zaraz w kanale.- Zagroziła Dominika. Atmosfera się zagęściła, więc wybuchnęłam histerycznym śmiechem.
- Wiecie, że jak chce spalić się jedno takie ciastko, to trzeba biegać pół godziny ?-rzuciłam od czapy i spłonęłam rumieńcem. Chyba pójdę się gdzieś zakopać na najbliższe sto lat.
-Właśnie! Zakupy! Całkiem zapomniałam.- Dominika uderzyła się w czoło i wstała. Położyła kilka złotych monet na stoliku i uśmiechnęła się do wszystkich pogodnie.-My już pójdziemy, pa wszystkim i do zobaczenia!- posłała wszystkim całusy i odciągnęła mnie. Zdążyłam pożegnać się z Miyumi i Lwem, którzy wydawali się całkiem fajni i podreptałam za dziewczyną w kierunku najbliższego sklepu z ciuchami.
-Uf, ale ja nie lubię tego kolesia- burknęła, gdy drzwi sklepu się zamknęły.- Kiedyś ktoś zerwie mu ten krowi łańcuch i się usmaży. Nie będę go żałować.
-Też nie będę jego fanką. Patrzył na mnie, jak na stek.- Byłam urażona. Stek! Polędwicę, jeśli już. Może frytki do tego?
-To dlatego, że wampiry odzwyczaiły się od zapachu jeźdźców i nie odróżniają ich od ludzi.
Z lekką obawą rozejrzałam się wokół sprawdzając, czy aby na pewno, nie czyha na mnie żaden wampir z chętką na moją krew.
-Jesteś pewna, że wrócę dziś do domu?- uniosłam brew, jak najbardziej poważna.
-Wiesz…- zaczęła niewinnie i schowała się za wieszakami.
-Jesteś okrutna, ot co.
-Może, ale wiesz jak to mówią… Boże, jakie piękne buty!
-A co to znaczy?- zdziwiłam się, ale gdy spojrzałam w kierunku, w którym patrzyła dziewczyna, od razu zrozumiałam.- Fiu fiu.
-One muszą być moje!- Dominika zaraz znalazła się przy butach. Były to śliczne szpilki rozmiar trzydzieści osiem, w  kolorze bladego różu. Na każdym bucie była biała marszczona kokardka, która przyciągała wzrok. Jeśli ktoś ma długie nogi, chude jak patyki, to te buty prezentować się będą  świetnie.
Domi spojrzała na cenę i jęknęła.
-Kurde, drogie, ale nie mogę ich tak zostawić na pastwę losu… A co tam, Ulrich nie musi wiedzieć, że przepuszczam jego pieniądze na buty- uśmiechnęła się diabelsko i pobiegła po sprzedawcę.
______________________
Wiem- nudne jak flaki z olejem ;/ Ale kurde, skończyły mi się ferie, i nauczyciele za wszelką cenę starają się pobudzić nas do nauki. I nie wiem jak u innych, ale mnie osobiscie to nuży jeszcze bardziej :( Cóż... W następnej notce postaram się zawrzeć, coś bardziej efektownego od spotkania ze starymi znajomymi. Sayonara!

czwartek, 7 lutego 2013

Rozdział VIII


Obudziło mnie pianie koguta na podwórzu. Zdziwiło mnie to, bo przecież nie mamy kur. Zreflektowałam się w chwili, gdy nad moją głową zawisła czyjaś uśmiechnięta twarzyczka.
- I jak się spało?
- Czy ja wiem…- mruknęłam, wciąż jeszcze czując się ospała i niezdolna do życia. Kawy! Potrzebuję kawy! Jestem jak uzależnione zombie.  Jeśli z rana nie wleję w siebie pół litra kofeiny, to będę zmuszona do zjedzenia czyjegoś mózgu, żeby móc normalnie funkcjonować.
- Oj, chyba się biedactwo nie wyspało, co?- zaśmiała się ciepło.- Nie martw się, pierwsze noce na ogół bywają trudne.
-Pewnie racja.- potaknęłam bez przekonania.- Macie może kawę? A najlepiej to cały dzban?- czułam się jak narkoman na głodzie. Okropność. Chyba czas zacząć walkę z nałogiem.
- Zwariowałaś? Tylko herbata. Ale za to ta z krokusa, stawia na nogi lepiej niż kofeina. Chcesz, to mogę ci zaparzyć.- zaproponowała. Zauważyłam, że ona mimo tak wczesnej pory, były już w pełni ubrana i odświeżona, i wyglądała jak chodząca reklama pasty do zębów.
-Może być- rozeźlona brakiem mojego narkotyku wbiłam twarz w poduszkę i warknęłam. Nie dane mi było jednak złościć się długo, bo Dominika brutalnie zerwała ze mnie kołdrę.
- Wykaż trochę alternatywy Jagódko, nie bądź takim leniem, jak mój irytująco uroczy braciszek i wstań.
Miałam ochotę ją uderzyć, ale zważając na to, że byłam u nich gościem, opanowałam się.  Z jękiem protestu wstałam na równe nogi.
- No nie obraź się, ale przydałaby ci się solidna porcja ćwiczeń.- zauważyła z przekąsem.
-Chyba się jednak obrażę. Foch z przytupem!- I odwróciłam się w kierunku łazienki. Tak naprawdę wiedziałam, ze dziewczyna ma rację, ale nigdy nie miałam odpowiedniej motywacji, żeby schudnąć, ale może teraz to się zmieni…
-Ja żartowałam!
Rzuciłam jej znaczące spojrzenie.
-No dobra, nie do końca był to żart, ale według mnie wyglądasz prawie jak modelka!- zapewniła żarliwie.
- To miłe, ale modelki wyglądają raczej jak anorektyczki, a nie kawał szynki prosto od rzeźnika.-Zgasiłam ją.
-Hej! A znasz jakiegoś faceta, który nie lubiłby szynki?
-Mocny argument- pokiwałam z uznaniem głową, po czym obie wybuchnęłyśmy nie kontrolowanym śmiechem, który obudził wciąż śpiącego chłopaka.
-Czego się tak drzecie, głupie baby? Ja tu próbuję spać- wymruczał sennie, a wyraz twarzy jego siostry świadczył, że jest gotowa do kontrataku.
-Czy. Ty. Mnie. Nazwałeś. Głupią?- wysyczała przez zaciśnięte zęby, ręce zakładając na biodrach. Zauważyłam, że bardzo lubi tę pozę. Dominik leniwie otworzył jedno oko i uśmiechnął się szelmowsko.
- Nie. Ja stwierdziłem fakt.- Wzruszył ramionami, a Domi porwała wielką i okrutnie twardą poduszkę z kanapy na której spałam i zaczęła naparzać nią brata. Miałam niesamowity ubaw widząc ich razem szamocących się w pościeli i tłukących tak, jak tylko rodzeństwo potrafi.
-Lepiej byś wstał, debilu, a nie walisz głupa.- Odezwała się do niego, po raz tysięczny rzucając mu poduszką w twarz.
-Walić, to ja mogę, ale co innego, kochana.- Zaśmiał się, a jego siostra skrzywiła twarz z oburzeniem.
-Jesteś obrzydliwy, wiesz? Dziewczynę byś sobie znalazł, a nie nadwyrężasz biedną rękę.
- Hmmm… Kto wie?- rzucił mi znaczące spojrzenie, a ja spłonęłam rumieńcem. Zwłaszcza gdy zdałam sobie sprawę, że jestem ubrana w koszulkę, którą dostałam od Dominiki. Oczywiście w pierwotnym stanie, ubranie było na mnie jakieś pięć rozmiarów za małe, więc dziewczyna zaklęciem powiększyła je i dała mi do założenia.
Jednak nawet teraz bluzka nie zakrywała więcej niż było absolutnie konieczne i postanowiłam szybko schować się za bezpiecznymi drzwiami łazienki. Z pokoju jeszcze przez chwilę dochodziły mnie dźwięki przepychanek, ale potem się uspokoiło i mogłam bez obawy zająć się sobą.
Bez pośpiechu rozejrzałam się po pomieszczeniu. Było spore i wyłożone kafelkami w kolorowe rybki. Cała ściana z lewej pokryta lustrzaną taflą, doprowadzała mnie do histerii  Nie lubię luster. Moje odbicie wygląda, jakby wręcz ze mnie kpiło. Spojrzałam na swoje plecy, gdzie jeszcze wczoraj czarnym markerem było napisane ,Uwaga wieloryb’. Dziś skóra była czysta, jednak wciąż czułam ciężar liter i słyszałam szyderczy śmiech. Ukradkiem otarłam łzę z kącika oka. Wiedziałam, że nie ma sensu się przejmować, więc odwróciłam się w kierunku przestronnej wanny, wbudowanej w podłogę i odkręciłam kurki. Gorącym strumieniem popłynęła woda i buchnęła mi parą w twarz. Z małym uśmiechem zaczekałam chwilę, a potem z błogim westchnieniem zanużyłam się w lekko wrzącej cieczy.
-Ach jak mi dobrze, ach jak przyjemnie…- mruknęłam, gdy woda utuliła mnie po same uszy. Oparłam głowę o zimne kafelki i wylegiwałam się dobre pół godziny, dopóki nie zrobiło się chłodno.
Wyszłam z wanny otulając się różowym, puchatym ręcznikiem, który wisiał na haczyku obok komódki. Nucąc pod nosem bliżej nieokreślony kawałek, przejrzałam się w lustrze i wrzasnęłam.
-A pukać to cie nie nauczyli?!
Szczelniej otuliłam się tam gdzie było trzeba i oburzona spojrzałam na nieproszonego gościa.
-Pukałem, moja droga, przez bite pięć minut, a ty ani słowem się nie odezwałaś, więc pomyślałem, że może się utopiłaś albo poślizgnęłaś na kafelkach i potrzebujesz teraz jakiegoś bohatera, który mógłby wyciągnąć cię z opresji, i oto jestem.- Wyjaśnił dość logicznie, zważając na to, że wydawał się nieprzyzwoicie speszony. Jego słodka minka jednak mnie nie przekonała i postanowiłam, że chcąc nie chcąc, muszę go ochrzanić, bo tego wymaga ode mnie moja duma.
-Czy ty, bezmózga istota, wiesz co mogło się tutaj wyprawiać?- zapytałam spokojnie i nie czekając na odpowiedź, kontynuowałam- mogłam stać naga, lub, co gorsza, mogła najść mnie niespodziewana ochota, by pobawić się w striptizerkę i co wtedy?- skończyłam z wyrafinowaniem, choć naprawdę miałam ochotę zapaść się pod ziemię. Taki wstyd! ON widzi MNIE w samym ręczniku! Nawet nie chcę wyobrażać sobie, jak muszę według niego wyglądać. Mimo to, w głowie zobaczyłam wielką polędwicę z moją twarzą, która opływa w tłuszcz. Super. Jestem wielką, zakompleksioną, w dodatku nierozgarniętą, polędwicą!
-Dla mnie bomba.
-No właśnie… Co?!- zdziwiłam się, a moje usta utworzyły idealne ,o’.
-Chętnie bym to zobaczył, ale to może później, bo teraz musisz ustąpić łazienki starszym i iść do mojej siostry obgadać jakieś babskie sprawy.- Mrugnął do mnie i bezceremonialnie, jakby nic się nie wydarzyło, wypchnął mnie z łazienki.
-O, jednak żyjesz? Mówiłam, że nic ci nie jest, ale ten przygłup uparł się, że trzeba cię ratować. Faceci- ostentacyjnie przewróciła oczami i uśmiechnęła się.- To co? Dzisiaj na zakupy, nie?
-A czy nie mogłabym zwyczajnie pójść do domu? Tam mam caaałą szafę pełną ubrań- zauważyłam, z rozmachem rozkładając ręce, by pokazać ogrom mojej szafy.
-Z teoretycznego punktu widzenia- owszem, mogłabyś, ale co to byłaby za przyjemność?
-Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł…
-No weź, nie daj się prosić.- Spojrzała na mnie wielkimi oczami, przez co przypominała mi nieśmiałego jelonka.- Poza tym, czy ty wiesz jak tu jest nudno? Od dawna nie byłam w mieście, mnie też się należy trochę rozrywki nie uważasz?
-A ja sądziłam, że lubisz botanikę.
-Oj, no bo lubię, ale ile można chwasty wyrywać? Też mam swoje potrzeby, w końcu jestem dziewczyną i jeśli nie dostanę nowej pary butów przynajmniej raz w miesiącu to zaczynam wariować, więc zlituj się nad biednym człowiekiem i ubieraj to.
Rzuciła mi prosto w twarz stertę kolorowych szmat.
-No ty sobie chyba żartujesz- parsknęłam oburzona.
-Cóż… zawsze możesz chodzić w tym ręczniku albo nago. A odniosłam wrażenie, że mój brat nie miałby nic przeciwko.- Uśmiechnęła się figlarnie, a ja spłonęłam rumieńcem. Przez chwilę po prostu się w nią wpatrywałam.
-Na co czekasz?
-Aż się odwrócisz.
Dominika pacnęła się w czoło i wyszła na moment z pokoju. W ekspresowym tempie wciągnęłam ciuchy, które okazały się żółtą koszulką z  rękawem trzy czwarte w zielone i niebieskie pasy, czerwoną spódniczką przed kolano z mocno rozkloszowanym dołem i czarnymi zakolanówkami w duże, białe grochy. Ekstra. Dajcie mi jeszcze koszyk, wstążki we włosy, i Kraino Oz, przybywam!
-Mogę wejść?
-Jeśli życie ci niemiłe, to jasne, proszę.- Powiedziałam wesołym tonem.
Dominika nieśmiało włożyła głowę do środka i rzuciła na mnie okiem, po czym zapowietrzyła się gwałtownie.
-Powiedz choćby słowo, a zginiesz- zagroziłam.
Ta nie odezwała się, ale za to zaniosła się śmiechem tak głośnym, że aż kury na podwórzu się spłoszyły.
-Co wam tak wesoło?- Dominik z zaciekawieniem opuścił łazienkę, wycierając włosy, z których wciąż kapała woda. Był już ubrany w niebieską, kraciastą koszulę i sprane jeansy. Zmierzył mnie od stóp do głów i sam zaczął rechotać jak żaba.
Rzuciłam mu mordercze spojrzenie, ale mimo wszystko też się zaśmiałam.
-Wyglądam jak bombka choinkowa. W przenośni i dosłownie.- Stwierdziłam, kręcąc głową.
-Taką bombkę chętnie powiesiłbym na swojej choince- Dominik mrugnął do mnie zawadiacko, a ja spłonęłam rumieńcem, czując, że moje serce boleśnie rozbija się o żebra. Czyżby to coś miało znaczyć? Szkoda, że jestem u niego bez szans, zasmuciłam się.
-My idziemy dzisiaj do wioski, dasz sobie radę braciszku, prawda?
-Tak mamusiu, sądzę, że jestem już wystarczająco dużym chłopcem, by zostać sam w domu.
- Nie byłabym taka pewna, ale trudno.
- A gdzie jest Ulrich?- spytałam.
-Poszedł do pracy. Wiesz, tu u nas też trzeba zarobić na jedzenie i inne rzeczy. A po za tym, chodź już, chcę na zakupy!- Domi z entuzjazmem pięciolatki złapała mnie za rękę i wyciągnęła do przedsionka, gdzie we wnęce wisiały ubrania.
Zdziwiłam się, gdy zaczęła przesuwać zimowe kurtki, jakby czegoś szukała. Przecież na dworze było dobre dwadzieścia stopni.
W końcu dziewczyna przekopała się przez stertę ciuchów do kamiennej ściany. Z tylnej kieszeni swojej spódniczki wyciągnęła coś małego i puknęła tym trzy razy w jedną z cegieł, a potem wyrysowała na niej kształt pentagramu. W skupieniu patrzyłam na to co robiła.
Gdy na ścianie zawisła niewidzialna gwiazda kamienie zaczęły się rozstępować ukazując przejście.
-Ja tam nie wejdę.-Zastrzegłam od razu, widząc ciemność i pajęczyny wiszące pod sufitem.
-No co ty? Chłop czy baba jesteś?
Uniosłam brew do góry.
-Chcesz sprawdzić?
-To zostawię mojemu bratu, a teraz nie tchórz. Nic takiego tam nie ma. No z wyjątkiem jednego czy dwóch cieni.- Wzruszyła ramionami, a ja otworzyłam oczy przerażona.
-Czego?!
-Daj spokój, żartuję.- Po czym weszła w ciemność, a ja, niepewna o swoje życie, podążyłam za nią.
Dominika mruknęła pod nosem coś, co brzmiało jak ,luxo’* i pochodnie na ścianach rozbłysły ogniem..
-Wow!- mój cichy szept przerodził się głośne echo odbijane od zimnych, kamiennych ścian.
-Wiem.
Dziewczyna na moment odwróciła się i posłała mi uśmiech.
Przeszłyśmy kawałek, cicho rozmawiając. Podczas krótkiego spaceru dostałam strasznej gęsiej skórki i wciąż miałam wrażenie, że ktoś(lub co gorsza- coś) się we mnie wpatruje.
-Możemy już stąd wyjść? Tu jest… strasznie- wyszeptałam, chcąc być jak najciszej, bo bałam się, że zaraz coś wyskoczy na mnie z ciemności, chwyci w szponiaste pazury i wypruje mi flaki. Wyobraźnio! Nienawidzę cię!
-Jeszcze tylko…- reszta zdania została zagłuszona przez gardłowe warczenie. Tak jak w mojej głowie z ostępów mroku wyłoniły się najpierw szpony, czarne i długie, a zaraz potem wielkie cielsko o popielatej barwie w ciemniejsze cętki. Stwór był wysoki, miał szerokie bary i zwężony tył, na którego końcu bujał się ogon, który był-dosłownie!- kośćmi. Z szeroko rozwartej paszczy sterczały pożółkłe kły, a oczy lśniły niezdrowym blaskiem w świetle pochodni. Ogólnie całe stworzenie wyglądało jak hybryda psa z hieną i w żadnym wypadku nie miałam zamiaru poznawać go bliżej, bo nie wyglądał na chętnego do zabawy.
Zasłonił cielskiem cały korytarz i mruknął.
-Nie warcz na mnie, Rido, bo cię więcej nie odwiedzę.
Szczęka opadła mi dosłownie do samej ziemi, gdy zobaczyłam jak Dominika z szerokim uśmiechem podchodzi do tej oślinionej bestii i z czułością drapie ją za uchem. Mój świat stanął na głowie, ale chociaż będę żyć.
Rido zamachał kościstym ogonem długości całej mojej ręki i potulnie jak baranek usiadł na podłogę. W kącie kawałek dalej dostrzegłam legowisko z siana i strzępków materiałów. A to dobre! Ten straszny stwór, który wygląda tak, że sam Frankenstein by się nie powstydził, jest kanapowym pieszczochem? Wciąż kręcąc głową zdziwiona, patrzyłam jak Domi bawi się z tym czymś, jakby był jej ulubionym pieskiem.
Mimo oporów też podeszłam, ale Rido na mój widok zerwał się na równe łapy i zaczął stawiać pierwsze kroki w moją stronę, a ja szykowałam się do panicznej ucieczki z krzykiem, jak najdalej stąd.
__________________________________
* Lox łac. światło
  No i mamy kolejny rozdział, dedykowany Melyonen ^^ Zmotywowałam się specjalnie dla ciebie, a w mojej głowie rodzi się moc pomysłów na dalsze  przygody Jagody :D Kolejny rozdział już w trakcie pisania, więc jeśli nie dowalą nam nauką, a ja dostanę zastrzyku weny, to będzie się działo ;) Do zobaczenia w następnej notce, moje miłe ;D

poniedziałek, 4 lutego 2013

Rozdzial VII


30 minut wcześniej

Ulrich szybko poprawił ubranie i wysłał bliźniaki do ich pokoju. Chciał sam załatwić sprawę z wysłannikami Volfranga, więc czym prędzej popędził w kierunku drzwi wejściowych. Miał złe przeczucia co do tej niezapowiedzianej wizyty.
-Ach, Ulrichu! Tak dawno cię nie widziałem.
W progu domu stal wysoki mężczyzna w srebrnej zbroi. W prawej dłoni trzymał uzdę, na której końcu stał potężny srokaty perszeron.
-Baltazarze- Ulrich nieznacznie skinął głową, na znak powitania.- Co cię do mnie sprowadza?
-Nic szczególnego. Zwyczajnie przejeżdżaliśmy nieopodal i postanowiłem zajrzeć do ciebie.- Wzruszył ramionami, puszczając konia, który dumnym stępem odmaszerował do małego oddziału składającego się z elfów na koniach pociągowych. Baltazar również był elfem, co łatwo było rozpoznać po spiczastych uszach, które wystawały spod gęstych blond włosów.- Ale chyba nie będziemy rozmawiać na dworze, Ulrichu?
-Oczywiście, wchodź, wchodź. Mam tylko nadzieję, że sam…
Elf tylko się uśmiechnął i skrzypiąc zbroją wszedł powili do chatki.
Czarodziej był pełen obaw i nie wiedział czego ma się spodziewać.
- Może herbaty?- zaproponował, gdy usiedli w salonie. Na kolana wskoczył mu mały kundelek, którego zaczął machinalnie głaskać, dla uspokojenia.
-Nie, dziękuję, nie zabawię długo. Tak naprawdę przybyłem w pewnej bardzo ważnej dla króla sprawie.
- Króla?- zdziwił się Ulrich, choć domyślał się o co może chodzić.- A cóż on może ode mnie chcieć?
-Jak już zapewne wiesz, jeden ze smoków zdołał uciec. Musimy złapać go zanim zacznie siać spustoszenie w kraju. Trzeba odszukać tego gada nim wybierze sobie jeźdźca, inaczej wszyscy będziemy zgubieni. Nawet nie wyobrażasz sobie ogromu zniszczenia, jakie zacząłby wtedy roznosić! Spalone wioski, zniszczone lasy i uprawy. Eh, aż strach pomyśleć.- Baltazar wyglądał na szczerze przerażonego, jednak mag wiedział, że smoki nie plądrują wiosek, a  Volfrang boi się jedynie o swoja koronę i władzę, a przetrwanie plemion jest dla niego mało znaczącą sprawą.
-Masz, racje, to byłoby zaiste okropne. Jednak co to ma wspólnego ze mną?
- Podejrzewamy, że możesz wiedzieć, gdzie smok się ukrywa. Jesteś w końcu magiem, a młode smoki zawsze szukały u was pomocy, więc pytamy o to wszystkich czarodziejów z okolicy. Czy w ostatnim czasie odezwał się do ciebie jakiś?- ton głosu elfa z miłego zmienił się na ostry i nieznoszący sprzeciwu.
Ulrich zachował kamienną twarz i wyjrzał przez okno.
-Niestety, ale nie. Jednak miej pewność, że gdybym się czego dowiedział, to natychmiast was o tym powiadomię.- W jego głosie brzmiała taka szczerość, że nie sposób było domyśleć się prawdy. Także Baltazar niczego nie zauważył, ale z cieniem lekkiego powątpiewania wstał z kanapy z zamiarem opuszczenia tego domu, który tak źle mu się teraz kojarzył.
-A więc Mo….
W tej chwili z wnętrza domu dobiegł ich uszu hałas, który przywodził na myśl tłukące się szkło.
Elf natychmiast skierował się w stronę drzwi od piwnicy,  gdzie ukryta za szafami siedziała Jagoda. Ulrich zdenerwował się i spanikowany spróbował zatrzymać mężczyznę. Ten jednak szedł w zaparte i szarpnął za okrągłą, złotą klamkę. Drzwi były zamknięte zaklęciem, więc Baltazar nie mógł ich otworzyć. Za to mógł je wywarzyć… W korytarzu natychmiast pojawiły się bliźniaki, ciekawe tego co się dzieję i z uwagą zaczęły się przyglądać poczynaniom swojego mentora.
- Ależ mój drogi! Po co zaraz te nerwy, to pewnie tylko jakiś kociak coś przewrócił i tyle- bagatelizował.
-Otwieraj albo sam to zrobię.- Polecił podniesionym głosem, który nie wróżył niczego dobrego. Ulrich z westchnieniem, zaczął otwierać drzwi, w głowie kalkulując, jak wybrnąć z tego bagna, gdy nagle rozwiązanie znalazło się samo. Gdy tylko szpara między drzwiami a futryną byłą wystarczająco duża z piwnicy wyskoczył ogromnych rozmiarów, biały kocur, który mucząc i wywijając ogonem jak krowa, pobiegł korytarzem. Wszyscy odetchnęli z ulgą, a drzwi ponownie się zatrzasnęły.
-A nie mówiłem? Ten mały nicpoń, ciągle wchodzi do składziku i coś niszczy.
- Taaak… Dobrze, powiedzmy, że wierzę- zwrócił się w jego stronę, pocierając skronie.- Jeśli będziesz miał jakieś wieści od smoka, poinformuj nas natychmiastowo, rozumiesz? Bo w innym wypadku…
-Oczywiście, bez dnia zwłoki- zadeklarował i pożegnał nieproszonego gościa. Prawie biegiem wracał do miejsca gdzie nadal stały bliźniaki.

Perspektywa Jagody

Odetchnęłam z ulgą gdy drzwi jednak się zamknęły. Nasłuchiwałam chwilę, a gdy doszłam do wniosku, że jest w miarę bezpiecznie wskoczyłam po schodach na górę kilka razy potykając się i z impetem wypadłam na korytarz.
-Co się dzieję?! Nalot zombie? Nie umrzemy?- zapytam zaniepokojona. Jak zawsze w stresowych sytuacjach zadawałam niezbyt mądre pytania, więc żeby się uciszyć, zaczęłam nerwowo skubać paznokcie.
-Nie, nie. Nic nam NA RAZIE nie grozi. Uff… To nie na mojej lata. Chodź do salonu to objaśnię ci sprawę. Dominiko, zaparzysz nam herbatki z morszczynu? Muszę się trochę uspokoić.- poprosił, a dziewczyna bez chwili zwłoki pobiegła w kierunku kuchni. Mag skinieniem ręki wskazał mi kierunek i sam usiadł na miękkim fotelu obitym aksamitnie czarnym pluszem. Wymieniłam porozumiewawcze spojrzenia z Dominikiem i klapnęłam na brzeżku wersalki o tym samym materiale, co fotel.
-Widzisz, Jagódko, wieść o ucieczce smoka już się rozniosła, więc musimy być teraz nader ostrożni by się nie wydać- Ulrich przetarł czoło, rękawem zadziwiająco zwyczajnej kraciastej koszuli.- Baltazar nie mógł cię zobaczyć, inaczej domagałby się wyjaśnień. Chyba nie muszę mówić ci dlaczego, prawda?- upewnił się.
-Ależ oczywiście.- Skinęłam uprzejmie głową, i głodna wiedzy  nachyliłam się w jego kierunku.
-Baltazar jest elfem. Kiedyś, gdy byliśmy jeszcze młodzi, nie można było nas rozdzielić. Byliśmy przyjaciółmi od serca i oddalibyśmy za siebie życie. Jednak to się zmieniło, gdy Volfrang mianował się królem. Zaczął werbować armię. W tym także i nas. Ja byłem skromnym chłopakiem z biednej rodziny, ale nie przeszkadzało mi to. Jednak Baltazar zawsze wstydził się swojej sytuacji, dlatego gdy Volfrang zaczął obiecywać mu bogactwa i sławę, ten w końcu  dał się zagiąć i przystąpił do niego, zaślepiony chęcią zdobycia władzy. To smutne, że po tylu spędzonych razem latach, on całkiem o mnie zapomniał…- w ciepłych brązowych oczach błysnęły łzy. Miałam wielką ochotę zadawać pytania. Jedne mniej, inne bardziej istotne, jednakże widząc mgliste spojrzenie, postanowiłam milczeć i słuchać.- Baltazar próbował nakłonić mnie bym przyłączył się do niego, jednak ja wyczuwałem w Volfrangu zło. I to zło tak głębokie, że aż można było dostrzec jego ponurą poświatę.  Właśnie w tamtym momencie zakończyła się nasza wspaniała wieloletnia przyjaźń. Ale cóż. Baltazar dokonał własnego wyboru, który uważał za słuszny i ja jako jego przyjaciel uszanowałem tą decyzję, choć miała oznaczać kres naszej znajomości.
Gdy mag kończył swoją opowieść, pijąc herbatę, którą podczas opowieści przyniosła Dominika, sama miałam łzy w oczach i walczyłam ze sobą, żeby się nie rozkleić. Spojrzałam po  swoich towarzyszach i zauważyłam, że oni mają podobnie, a zapewne słyszeli tę opowieść nie raz nie dwa.
-Ulrichu… to takie… okropne! Jak on mógł ci to zrobić? Przecież był twoim przyjacielem!- wzburzyłam się.
-Słyszałaś- uszanowałem jego decyzję, nawet jeśli była mi ona nie w smak.
Miałam ochotę kopnąć tego całego Baltazara tam gdzie boli najbardziej. Jak można tak zniszczyć przyjaźń?
-No, ale dość użalania się nad sobą.-Ulrich wstał rześko, jakby herbatka z morszczynu(która naprawdę była pyszna) dodała mu energii.- Ja idę do moich zwierząt, a wy pokażcie Jagodzie jej nowego podopiecznego.-Mrugnął do mnie, machnął ręką, sprawiając, że pusta szklanka zniknęła i wyszedł zamaszystym krokiem na podwórko.
-Jakiego podopiecznego?- nie zrozumiałam.
Bliźnięta spojrzały po sobie z szerokim uśmiechem.
-No wiesz…- Dominik objął mnie ramieniem.
- Jak mogłaś zapomnieć…- A jego siostra mnie przytuliła.
-Że czeka na ciebie SMOK!
Pacnęłam się w czoło.
-Ale jestem głupia! Faktycznie wyleciało mi z głowy. Wiec chodźmy, chcę zobaczyć tego malucha.
I ze śmiechem przeszliśmy przez kilka pomieszczeń, by w rezultacie wyjść na tyłach domu, gdzie pasły się krowy.
-Jeju! Ile Ulrich ma tych zwierząt! Przecież utrzymanie ich musi kosztować majątek!- wykrzyknęłam, gdy nad naszymi głowami przeleciała pięknie opierzona ara, goniona przez szarego, skrzydlatego kociaka. Czy ja aby na pewno uciekając z plaży nie wpadłam pod jakąś osobówkę i nie leżę teraz w śpiączce w szpitalu?
-Wierz mi, tu jest bardzo inaczej niż w świecie ludzi. Jeszcze zdążysz się przekonać- mruknął z uśmiechem chłopak.
-No, a jak zobaczysz Ceola, to będziesz dopiero zachwycona. W ogóle to cieszę się, że smoczym jeźdźcem została dziewczyna, bo kolejnego faceta w tym domu bym nie zniosła. Brrr… Domyślasz się kto musi po nich sprzątać?
-Ty?
-Tak! Właśnie ja! A pierze kto ?
-Eee… Też ty?- zaczęłam niepewnie.
-To akurat robię ja- zaśmiał się Dominik.
-Jasne- prychnęła jego siostra.
-Ej!- zatrzymałam się gwałtownie, nagle coś sobie uświadamiając.
-Co się stało?
-Zapomniałam wyłączyć żelazko…- powiedziałam, głosem takim jakbym opowiadała w lesie na biwaku straszna historię. Ogłupiała mina bliźniaków wywołała u mnie śmiech.- Nie no, tak żartuję. Tylko wydawało mi się, że kiedy wybiegłam z plaży było już grubo po czwartej, a teraz słońce jest dopiero w zenicie…- spojrzałam w górę.
- Bo tak było, kochanie- zaśmiał się Dominik, a mnie przeszły przyjemne dreszcze.
-Nie spoufalaj tak, co?- odsunęłam się od nich, bo bałam się, że usłyszą moje kołaczące serce.- Ale poważnie z tym słońcem? O co chodzi?
-Widzisz, tu czas płynie trochę inaczej. Gdy u ludzi jest noc, tu jest dzień.- Dominika wzruszyła ramionami.
-Zaraz, zaraz… Więc skoro tutaj jest dwunasta rano, to tam jest…- przeraziłam się.
- Dwunasta w nocy, tak. - potwierdził szatyn. Potrząsnęłam szopą włosów oniemiała. Daria pewnie wariuję w domu!
-Muszę wracać, siostra się pewnie strasznie martwi.
-Martwi się?- prychnął Dominik.- Już zapomniałaś co zrobiła na plaży?
Wróciły do mnie wspomnienia z popołudnia i szyderczy śmiech ludzi.  A co mi tam, za ten wstrętny kawał, do domu przez co najmniej tydzień nie wrócę. Chociaż co z Klakierkiem?
-Co zrobiła? Nie jestem w temacie…- wtrąciła zaciekawiona dziewczyna.
-Opowiesz?- poprosiłam Dominika
-Jasne, a ty się nie przejmuj. Głowa do góry.- uśmiechnął się do mnie i zrelacjonował siostrze przebieg zdarzeń. Na koniec, ta wyglądała jak burak, który zaraz kogoś zabije. Dziwne skojarzenie, ale naprawdę dokładnie tak wyglądała.
-Ależ z niej podła suka! Wybacz, że tak mówię o twojej siostrze, ale nic innego mi do głowy nie przychodzi.- Powiedziała, jednak ani wzrok, ani ton głosu nie wskazywały na fakt by było jej przykro.
-Spoko, nie gniewam się.- wzruszyłam ramionami.- To pokażecie mi w końcu tego smoka czy nie?
Pokiwali głowami i zaciągnęli mnie w kierunku czegoś co przypominało kolorem i kształtem oborę.
-Czy to stodoła?- zdziwiłam się.
-No chyba nie myślałaś, że krowy i owce trzymamy w domu?- zaśmiała się Domi.
-Szczerze, to w ogóle się nad tym nie zastanawiałam.
Wnętrze obory pachniało sianem, kurzem i, nie oszukujmy się, obornikiem. Jednak był to całkiem przyjemny zapach, w połączeniu z tymi wszystkimi puchatymi zwierzętami, które otaczały nas zewsząd.
Nie zdążyłam się dobrze rozejrzeć po wnętrzu, bo coś wielkiego i białego wyskoczyło na mnie ze stogu siana w kącie.
Grzmotnęłam plecami na trawę, szamocąc się ze stworem, który wczepił się pazurami w moje ubranie i usilnie próbował mnie polizać.
Nad sobą słyszałam śmiech bliźniaków, choć mnie do śmiechu nie było. Leżałam na brudnej ziemi, przygnieciona przez coś bardzo ciężkiego, co w dodatku niszczyło moją ulubioną-i dodajmy, że jedyną- aukienkę!
-Hej, Ceol, spokój! Jeszcze zdążysz się nią nacieszyć!- Dominik chwycił stwora pod pachy i ściągnął go ze mnie, ku mojemu ogólnemu zadowoleniu.  Wstałam, otrzepałam się i spojrzałam na to, co w rękach trzymał chłopak i oniemiałam.
-No, no, wcale nie taki malutki- gwizdnęłam. Dość dużych rozmiarów, biały smok wiercił się w ramionach czarnowłosego. Miał łuskowate ciało i małe skrzydełka, które wyglądały wręcz śmiesznie nie nieproporcjonalnie w stosunku do reszty ciała. Na długiej szyi osadzona była mała podłużna głowa, przypominająca jaszczurkę. Po jej bokach widniały strzeliste uszy, po których obwodach biegły małe wypustki. Smok miał też długi ogon, na którego końcówce widniał ostry jak grot strzały, kolec.
Jego oczy zaś były czysto błękitne, a źrenice miały podłużny kształt jak u kota. Wokół oczodołów osadzone były jakby diamenciki, które tworzyły zawiły wzór okalający całą czaszkę.
-Poznaj swojego smoka- oto Ceol.- przedstawiła Dominika.
-Chcesz go potrzymać? Bo mnie się strasznie wyrywa…
Niepewnie skinęłam głową. Chłopak wyciągnął do mnie ramiona i smok bez protestów zamachał skrzydłami i już po chwili opierał głowę na moim ramieniu. Był strasznie ciężki, ale miły w dotyku i przyjemnie chłodny.
-Nazwałaś go Ceol… Czy to coś znaczy?- zapytałam.
- Tak, to po irlandzku ,muzyka‘.
-,Muzyka’? Czemu tak?
-Spójrz na jego grzbiet.-polecił Dominik.
Wykonałam polecenie. Na całej długości ciała malucha wiodła czarna pięciolinia, na której w różnej odległości widniały nuty i mnóstwo innych muzycznych symboli o których nie miałam pojęcia.  Cały wzór falował i bujał się, jakby w rytm jakiejś melodii, której my nie słyszeliśmy. Wyglądało to niesamowicie. Ale tutaj wszystko tak wyglądało. Dajmy na to krowę o pięciu ogonach i oślich uszach, która patrzyła na nas bez większego zainteresowania, żując trawę. Łuskowaty stwór szczęknął zębami i lekko otworzył pysk ukazując lśniące kły.
-Piękny… naprawdę…
-Może i piękny, ale spójrz co zrobił z twoją sukienką! Mały łobuz!- Domi z oburzeniem spojrzała to na mnie to na smoka.
Odczepiłam od siebie stworzenie i odłożyłam na stóg siana, w którym wcześniej spał. Smok rzucił na mnie okiem, rozdziawił szeroko paszczę z dwurzędem zębów i wysunął dugi, rozdwojony jak u węża jęzor, po czym umościł się wygodnie i znowu zasnął.
-Czuję się ignorowana.- prychnęłam
-Musi odpocząć, szedł tutaj bardzo długo, a jest jeszcze taki młody!
-Kto ma ochotę na lody?- zaproponowała dziewczyna.
-Ja!- wykrzyknęliśmy zgodnie i śmiejąc się ruszyliśmy powrotem do domu. Przez resztę dnia nawet nie pomyślałam o Darii. Całe szczęście, że rodzice są na miesięcznej wycieczce i wrócą dopiero w sierpniu.
Miałam tylko nadzieję, że gdy jutro się obudzę nie będę od nowa w swoim własnym, nudnym łóżku.
________________________________________

Całkiem zacne, nieprawdaż milordzie *u*?  Mam nadzieję, że nie najgorzej ^^

środa, 30 stycznia 2013

Rozdział VI


- Tu mieszkacie? No nie gadaj!- Wykrzyknęłam, gdy naszym oczom ukazała się dość sporych rozmiarów kamienna chatka z drewnianymi wykończeniami i kominkiem, który buchał dymem. Domek ogrodzony był niskim płotkiem, za którym rosły warzywa i drzewka owocowe, a wszędzie wokół pałętały się różnorakie zwierzęta. Doliczyłam się jakiegoś tuzina kotów, dwie kozy, owce, kilka psów, a kawałek dalej młodego siwka, który spokojnie skubał soczyście zieloną trawę okalającą posiadłość. Ledian od razu popędził w jego kierunku.
Całość wyglądała wręcz niemożliwie sielankowo. Aż miało się ochotę wejść do domku, zaparzyć sobie ciepłego rumianku i wraz z kocem i dobrą książką rozłożyć na sofie przed kominkiem, w otoczeniu tych wszystkich kotów i innych stworzeń. Zbliżyliśmy się do budynku. Dostrzegłam za czystymi szybami mnóstwo roślin. Były na parapetach, zwisały ze ścian i sufitu. Już się bałam, co zastanę wewnątrz. Może wielką muchołówkę albo mandragorę czy fermę kaktusów? No, no, to byłoby naprawdę ciekawe.
Dominik otworzył mi drzwi i puścił mnie przodem.
- Wchodź. Ulrich już pewnie czeka.
- Tsaaa. Tylko pamiętaj o obietnicy.- Mrugnęłam do niego ze śmiechem.
- Jasne!
Tak jak myślałam wystrój mnie zaskoczył. Aczkolwiek nigdzie nie dojrzałam kaktusów czy tej nieszczęsnej muchówki.
Staliśmy w małym przedsionku. Na hakach po prawej we wnęce wisiały płaszcze, czapki i szale, a na ziemi stało kilkanaście par butów. W tym kilka damskich, które zapewne należały do siostry Dominika. Po prawej w kącie był stojak na parasolki, wypełniony po brzegi, tak, że nawet palca byś nie wcisnął.
Ściany pomalowane były w odcienie jasnego błękitu i zieleni, co dawało poczucie spokoju i w jakiś dziwaczny sposób bezpieczeństwa.
Tak jak widziałam przez okna, wszędzie były jakieś rośliny, w doniczkach lub suszone. Nie byłam za dobra w ogrodnictwie, więc nie miałam zbyt wielkiego pojęcia na co patrzę, tak więc dla odwrócenia uwagi wzięłam głęboki wdech przez nos.
Poczułam mocną orzechową nutę drewna, skóry i soli. Po kolejnym wdechu zdałam sobie sprawę, że czuję też pieczonego kurczaka z młodymi ziemniaczkami posypanymi świeżym koperkiem prosto z ogródka. Pycha! Ej! Przechodzisz na dietę wegetariańską, już zapomniałaś?, upomniałam się w myślach.
-Mmm…- westchnął chłopak, który nadal stał za mną.- Chodź, moja siostra zrobiła obiad, będzie wyżerka- dodał klepiąc się po brzuchu i idąc wzdłuż korytarza. Nawet nie miałam zamiaru myśleć o jedzeniu.
Ale z drugiej strony, nic nie jadłam od śniadania…
-No idziesz, czy nie ?
-Idę, idę.- Ocknęłam się z własnych myśli i popędziłam za chłopakiem, rozglądając się po wszystkim z zaciekawieniem. Nawet w domu były zwierzęta. Nie żebym miała coś przeciwko. Zwłaszcza, że znaczną część tych zwierząt stanowiły koty.
-Dominiku! Wreszcie jesteś! Znalazłeś ją?- odezwał się jakiś głos, gdy weszliśmy-to znaczy Dominik wszedł, ja stałam za nim- do sporych rozmiarów kuchni w odcieniach beżu. Głos miał jakiś dziwny akcent. Chyba niemiecki, ale pewności mieć nie mogłam.
-Wątpisz w moje zdolności, Ulrichu?- Tak, akcent wyjaśnia imię.- Oczywiście, że znalazłem, oto Jagoda.- Przedstawił mnie i odsunął się od drzwi. Ja oczywiście spłonęłam szkarłatem, aż po same cebulki włosów.
-Em… Dzień dobry…- Wydukałam, nawet nie podnosząc wzroku. Boże! Musiałam wyglądać jak obraz nędzy i rozpaczy- gruba, potargana, czerwona. Po prostu czad.
-Witaj, dziecko.  Nie wstydź się. Chodź do środka.- Jego głos był tak uprzejmy, że podniosłam głowę i zrobiłam krok do przodu.
Mój speszony wzrok padł na starszego mężczyznę, który siedział na jednym z krzeseł przy kuchennym, drewnianym stole. Wyglądał na  jakieś pięćdziesiąt lat, ale figlarny błysk w orzechowych oczach znacznie go odmładzał. Ulrich miał siwiejące kasztanowe włosy i krótką brodę z wąsami, przez co trochę przypominał mi mojego tatę. Brakowało mu tylko okularów z grubym szkłem i drucianą oprawką. Twarz maga usiana była zmarszczkami. Ale nie takimi, które postarzają człowieka, tylko takimi, które dodają majestatu i respektu. Nie wiedzieć czemu, czułam przemożną potrzebę dygnięcia albo pokłonienia się tej osobie. Idiotycznie głupie, ale jakże prawdziwe. Powstrzymałam się jednak.
-Mam nadzieję, że nasz drogi Dominik, wyłożył ci całą sprawę po drodze, żebym ja nie musiał się z tym męczyć?
-Och, oczywiście, proszę pana.
-Jaki tam ze mnie pan. Mów mi po imieniu dobrze, Jagodo?
-Pewnie, Ulrichu.- Uśmiechnęłam się ulgą. Nie było tak źle.
-Widzisz? Mówiłem, że nikt cie nie zabije- wtrącił Dominik, a starszy czarodziej spojrzał na niego ze zdziwieniem. Poczułam, że zaraz znów się zaczerwienie, jednak chłopak uratował sytuację.- A gdzie Dominika?
-Poszła do ogródka po więcej koperku do ziemniaków.
W trakcie tej odpowiedzi do kuchni weszła dziewczyna. Stanęła w drzwiach naprzeciw nas i omiotła mnie wzrokiem.
Poczułam się nieswojo, ale starałam się stać wyprostowana.
Młoda kobieta, była drobna i niewysoka. Miała proste czarne włosy, które wyglądały równie niesamowicie, co włosy jej brata. Oczy też miała tak bezdennie czarne, jak on i właśnie wtedy zdałam sobie sprawę, że oni są bliźniakami.  Dziewczyna po chwili uśmiechneła się do mnie szeroko, ukazując zęby białe jak perełki i podbiegła mnie przytulić. Teraz to byłam totalnie zbita z pantałyku, ale oddałam uścisk i też się uśmiechnęłam.
- Więc ty jesteś tym smoczym jeźdźcem. Jagoda, tak? Ja jestem Dominika, siostra tego brzydala- wskazała głową na chłopaka, który z oburzeniem wydął wargi.
-Ja, brzydal? Jesteś moją bliźniaczką i jesteś równie paskudna co ja, głupku!
- Jeżeli cię to pociesza, to sobie tak wmawiaj. Nie mam nic przeciwko.
Wzruszyła ramionami i zaczęła siekać koperek, po czym posypała nim cztery porcję ziemniaków. Mmm…
W kuchni unosił się pyszny aromat kurczaka, przez co zgromadziło się tu mnóstwo psów i kotów, na które wcześniej nie zwróciłam uwagi.
- Dzieci, spokój. Pokażcie się może w lepszym świetle przed Jagodą. Niech  wie, że nie czeka jej tu społeczny upadek.- Mag zaśmiał się i wskazał mi krzesło obok siebie. Posłusznie usiadłam, nasłuchując, czy aby mebel nie trzeszczy, bo to nigdy nie zwiastuje niczego dobrego.
- Społeczny upadek?- zdziwił się Dominik.
-Ależ Ulrichu…- zaczęła Dominika.
- My ją tylko…
-Totalnie zdemoralizujemy!- Wykrzyknęli oboje, stawiając przed nami talerze z parującą obiado-kolacją.
-I tego się właśnie obawiam- mruknął staruszek, ale zachichotał pod nosem.
                                                     ***
-Chyba mamy problem…- zaczęła czarnowłosa, gdy po skończonym obiedzie stała przy oknie , spoglądając na pasące się przed domem konie.
-Co takiego, siostrzyczko?
-Sam spójrz.
Dominika odsunęła się i podeszła do Ulricha szepcząc i gestykulując. Kilka razy rzuciła mi znaczące spojrzenie, a ja zaczęłam się denerwować. Już sama chciałam podejść do okna i zobaczyć co się dzieję, kiedy odezwał się stary mag.
- Dominiku, ukryj ją gdzieś, szybko!
Chłopak bez zbędnych uprzejmości popchnął mnie do salonu, a stamtąd do czegoś w rodzaju piwnicy. W każdym razie było tam naprawdę ciemno i nie pachniało tak przyjemnie jak w reszcie domu.
-Schodź szybko i bądź tak cicho, jak się da, okej?- szepnął gorączkowo, słysząc stukot kopyt, rżenie koni i wściekłe szczekanie psów, dochodzące z ganku.
Omal na spadłam ze schodów pchnięta przez chłopaka i szybko wpełzłam za jedną z wysokich szaf, wypełnionych po brzegi zakurzonymi tomiszczami, fiolkami pełnymi kolorowych płynów i słoikami, z różnym dziwacznym wypełnieniem. W jednym ze słoi pływała chyba para zielonych oczu…
Usłyszałam głosy dochodzące z salonu i jeszcze bardziej wcisnęłam się w ciemny kąt, chcąc wtopić się w ścianę. Nie wiem ile tak siedziałam, ale co najmniej z pół godziny minęło.
-Muuu!
Spod szafy wyskoczył nagle biały kot i z głuchym łoskotem wpadł na jedną z półek, zwalając całą jej zawartość na podłogę i robiąc paskudny rumor.
W tej chwili zaczęłam gorączkowo szukać drogi ucieczki, słysząc poruszenie na górze i podniesione głosy.
Drzwi otwarły się skrzypiąc i zalewając ciemne kąty jasnym światłem.

czwartek, 24 stycznia 2013

Rozdział V


Dominikowi usta się wręcz nie zamykały. Ciągle mi o czymś opowiadał. A to o swoim dzieciństwie, a to o jakichś zabawnych sytuacjach. Czułam się, jakbym właśnie znalazła swoje miejsce i z uśmiechem słuchałam jego wywodów. Aż wstyd się przyznać, ale ciągle rzucałam mu ukradkowe spojrzenia. Jego twarz w świetle przebijającym się przez gęste korony drzew, była niezwykle pociągają. Co rusz musiałam się ganić za takie myślenie. W końcu postanowiłam poruszyć mało wygodny temat.
- Opowiesz mi o tym wszystkim? Wiesz… O tych całych jeźdźcach i dlaczego uważacie, że ja jestem jednym z nich?- zaczęłam nieśmiało.
-Oh, jasne, czemu nie.- wzruszył ramionami i znów się do mnie uśmiechnął.- Ulrich miał wizję. Widział w niej młodego smoka, który powiedział, że czeka na swojego jeźdźca. Dal nam kilka wskazówek o kogo może chodzić, a gdy wizja się skończyła, pojawił się ten oto latawiec, który miał nas do ciebie zaprowadzić- wskazał na moją rękę, w której trzymałam owe cudo.- Wiedzieliśmy, że jesteś gdzieś tutaj w okolicach morza i znaliśmy też twój wygląd. Smoki, co do wyboru jeźdźców nigdy się nie mylą. Choć trzeba przyznać, że na wieść o wizji Ulricha wszyscy byliśmy oniemieli.
-Dlaczego?- wtrąciłam. Czulam się głupio, bo wciąż nie mialam pewności czy chłopak nie wciska mi jakiegoś kitu, ale co mi szkodzi posłuchać? Poza tym, on ma taki piękny głos… Nie, wróć! Ja tego nie mówiłam.
- Ponieważ Volfrang już wieki temu uwięził wszystkie smoki i nikt nie wie gdzie je przetrzymuje. Nie mieliśmy pojęcia, że jakiś smok zdołal uciec, a skoro wybrał sobie ciebie, to oznacza, że ty jesteś tą, która ma uwolnić te gady, a co za tym idzie cały magiczny świat, którym rządzi właśnie Volfrang. Jesteś jedynym smoczym jeźdźcem na swiecie wiesz?
- Jak to, jedynym? A ty kim jesteś w takim razie?
-Magiem. Nie dostąpiłem zaszczytu bycia jeźdźcem, ale magowie też mają fajnie. Jakie są twoje ulubione kwiaty?- zapytał ni stąd ni zowąd
-Chryzantemy, a czemu?
Nie odpowiedział tylko wyciągnął rękę przed siebie i nagle z ziemi pod naszymi stopami zaczęly wyrastać żółte kwiaty i utworzyły złocisty krąg wokół nas.
-Wow…- z wrażenia odebralo mi mowę. Dominik wyglądał na zadowolonego z siebie i dumny napuszył się jak paw.
Szturchnęłam go w ramie.- Nie szpanuj tak!
-Ha! Jesteś zazdrosna, bo ty tak nie potrafisz.- wygłosił i chryzantemy zniknęły, a my ruszyliśmy dalej.
- Pogadamy, jak dostanę swojego smoka- zaczęłam się śmiać, To brzmiało tak niedorzecznie. Mimo to, wierzyłam mu. Już dwa razy zrobil coś, czego zwykły człowiek by nie dokonał. Najpierw zatrzymał mnie spojrzeniem, a teraz jeszcze te kwiaty. Coś niesamowitego! A może ja snię? Jeśli tak, to nie chcę się obudzić, nigdy.
Dominik założył ręce na kark i zamknął oczy.
- Zobaczysz, spodoba ci się w królestwie.  Jest piękne, a przynajmniej ta część w której my mieszkamy.
-Co? Czemu tylko częśc?- zdziwiłam się.
-Bo Volfranga nie można uznać za dobrego króla. Nie potrafi dbać o kraj i jego mieszkańców, przez co ciagle są jakieś scysje między nimi. Dlatego właśnie, musisz zabić tego tyrana.
- Czekaj, co?! Jak to: zabić?! Człowieku, ja nawet komarów nie chce zabijać, a co dopiero innych ludzi!- zbulwersowałam się.
-Volfrang nie jest człowiekiem- to wilkołak.
-Naprawdę?
-Co taka zdziwiona? Skoro mogą istnieć smoki, to dlaczego wilkołaki nie?- wzruszyl znów ramionami i włożyl ręce do kieszeni.- Jest mnóstwo plemion, które mają tak mało wspólnego z człowiekiem, że zwykli ludzie nie mogą ich nawet zobaczyć. Przykładem są elfy, fauny, czy nimfy. One mają zbyt wiele wspólnego z przyrodą by zaliczać ich do rodziny ludzkiej. Magowie to jednak ludzie. Ja kiedyś też byłem taki jak ty- zagubiony i nierozumiejący  tego, co się dzieję. Dwa lata temu, nie miałem pojecia o istnieniu innego świata. Dopóki mnie i mojej siostry nie odnalazł Ulrich i nie powiedział nam, że mamy w sobie Moc, która daje nam potencjał do zostania magami. Też mu nie uwierzyliśmy, a teraz razem mieszkamy u niego i uczymy się czarów.
-Oh, musiało wam być trudno- zasmucilam się.- Ej, masz siostrę? Czemu nic nie mówiłeś? Jaka jest? Polubi mnie?- zestresowałam się. A co jak będzie się ze mnie śmiać?
-Ależ mówiłem… Widać jak mnie słuchałaś- zauważył- I czemu miałby cię nie lubić? Jesteś miła i nie rozumiem czemu ci ludzie na plaży, zrobili co cos takiego.-skrzywił się, a mnie znów zrobiło się smutno.
-To nic wielkiego, jestem przyzwyczajona- powiedziałam obojętnie, choć tak naprawdę serce wciąż mnie bolało.- A jak to jest z tymi całymi wilkołakami?- zaciekawiłam się. Dominik zaśmial się głośno słysząc mój podekscytowany ton.
- Wilki, jak zapewne wiesz, lączą się w watahy, którym przewodzi samiec i samica alfa. Z wilkołakami jest podobnie. Większą część czasu są w ludzkiej postaci, choć mogą się zmieniać kiedy tylko chcą.. Jednak taka przemina jest dla nich strasznie bolesna, a i dla środowiska, tez nie wyglada przyjemnie. To całe rozrywanie mięsni wydłużanie kości… Coś potwornego. Dlatego starają się unikać przemian. Wyjątkiem jest pełnia. Wtedy stają się wilkami na cały dzień i nie mogą przed tym uciec, bo taka jest ich natura. Nie mogą nic z tym zrobić, ale im się to podoba. W te jedną noc wszystkie wilki z watahy urządzają sobie takie rodzinne polowanie, coś w rodzaju pikniku, tylko, że z żywym jedzeniem.- Skrzywiłam się z niesmakiem. Właśnie miałam wyrazić swoje zdanie na ten temat, kiedy potknęłam się o wystający korzeń i straciłam równowagę.
-Hej! Nic ci nie jest?- Dominik szybko podszedł i pomógl mi wstać.
-Chyba nie…- zaczęłam, ale zaraz jęknęłam. Kolano piekło mnie niemiłosiernie. Wyciągnęlam do niego rękę i ze zdziwieniem zauwyżayłam, że pokryła się lepką krwią.
- Ty krwawisz!
- Dzięki, Sherlocku, nie zauważyłam- sarknęłam i zaczęłam rozglądać się za czymś, co mogłabym przyłożyć do rany. Wiem jestem dziwna. Szukam apteki w śrosku lasu? I co jeszcze? Może fryzjer i pizzeria?
-Usiądź, zaraz ci to opatrzę. To była jedna z pierwszych lekcji magii.- Uśmiechnął się pocieszająco. Posłusznie przyklapłam na miękkim mchu, a chłopak klęknąl obok mojej nogi.
Jego ręka zawisla nad moim krwawiącym kolanem. Zamknął oczy i zaczął mamrotać coś pod nosem. Poczułam przyjemne ciepło na skórze i przebiegły mnie ciarki. Był teraz tak blisko, że mogłam zobaczyć granatowe refleksy w jego ciemnych wlosach. Przez chwilę ból w nodze nasilił się, a potem całkiem zniknął. Rana zakrzepła i krew przestała płynąć. Otworzyłam szeroko oczy ze zdziwienia.
-Nadal twierdzisz, że nie jesteś zazdrosna? Jeźdzcy tak nie potrafią.
-Phi! Lepiej się pilnuj, koleżko, bo te twoje marne sztuczki nie dadzą rady mnie i mojemu smokowi!- wstałam z bojowym okrzykiem i ze śmiechem pobiegłam dalej, a Dominik popędził za mną. Nagle wpadłam na coś dużego i ciepłego. Upadłam na tyłek, co, zważając na moją wagę, nie było zbyt bolesne.
Pochylał się nade mną koń. Czarny, z długą grzywą i błyszczącymi oczyma. Dmuchnął mi w twarz i zaczął skubać włosy. Z logicznego punktu widzenia powinnam była się zdziwić, ale po tym co się dziś wydarzyło, nic nie ma prawa mnie już zaskoczyć. Chociaż…
-Jaga? Co się…
Szybko wstałam i podeszłam do Dominika, nie spuszczając wzroku z konia.
-Jak by to powiedziała moja mama: gdy coś jest wielkie, włochate i podejrzanie wygląda, to odwróć się powoli i uciekaj gdzie pieprz rośnie.
-Twoja mama musi być bardzo mądra- zarżał koń.

 -Koń mówi? Jak koń mówi? Nie no, niech mnie ktos kopnie, bo nie uwierze.- wydukałam.- Ała! To był sarkazm, idioto!- krzyknęłam, kiedy chłopak ze śmiechem uderzył mnie w piszczel. 
-Wybacz, ale twoja mina była bezcenna- wyszczerzył się.- Ledian nie jest zwykłym koniem. Jest jednym z podopiecznych Ulricha. Mówiłem ci przecież, jak on kocha zwierzęta, i że pomaga tym, które służyły jako króliki doświadczalne magom i ucierpiały na tym. Led był wykorzystywany w ten sposób, ale udało mu się wymknąć i trafił do nas. Połączono na nim kilka zaklęć, które w połączeniu sprawiły, że zaczął mówić i myśleć jak człowiek.
-Wariactwo.- Rzuciłam, kiedy koń zaczął skubać trawę, ale ciągle strzygł uszami na znak, że nas słucha.
-Masz rację, wariactwo. A teraz wsiadaj na konika i jedziemy do wioski!- zakrzyknął wesoło.
-Zwariowałeś? Mam lęk wysokości!
- Przecież Ledian nie jest wysoki…
- Ale ja się boje koni.- przyznalam ze wstydem. Kiedyś, jak byłam mała, to rodzice zapisali mnie do szkółki jeździeckiej. Raz jadąc, koń stanął dęba i spadłam łamiąc sobie rękę. Od tamtego czasu nie podchodzę do tych zwierząt na bliżej niż metr.
-No przestań. Czego tu się bać? Podejdź Led.- Koń posłusznie podszedł i dmuchnął mi w twarz.
-Własnie mała, nie musisz się lękać. Jestem dżentelmenem i przy mnie nic ci nie grozi.
-Dobrze wiedzieć, ale to, że do mnie mówisz wprawia mnie w zakłopotanie. Mógłbyś choć poudawać normalnego konia?
Panicznie balam się wsiąść na niego. 
-Jeśli przestaniesz się bać.
-A co jak spadne? Albo, co gorsza, połamie ci konia? Zauważ, że do modelki to mi daleko.- zwróciłam się do Dominika.
-Tym się nie przejmuj, da sobie radę. To jak, zrobisz to dla mnie? Chyba, że wolisz iść piechotą, a droga daleka.-postraszył.
-No…- spojrzałam z powątpiewaniem na zwierzę, które zachęcająco prychnęło. Poddałam się z westchnieniem- Dobra. Ale za wszelkie szkody nie odpowiadam.
-To wskakuj!

czwartek, 10 stycznia 2013

Rozdzial IV


Spadaliście kiedyś z drzewa?
Jeśli nie, to stanowczo tego odradzam.
Żołądek wykonał mi pełen obrót, a serce podskoczyło do gardła. Teraz mogłam tylko czekać na uderzenie w ziemię i gruchotanie kości, w międzyczasie modląc się, by skończyło się tylko złamaniem.
Zacisnęłam powieki, ale zamiast walnąć w ziemie, upadłam miękko w czyjeś silne ramiona. Zdziwiona spojrzałam na swojego wybawiciela, wciąż ściskając w dłoniach latawiec, i zamurowało mnie.
Jeszcze nigdy nie widziałam tak ciemnych oczu! Wyglądały jak błyszczący obsydian i śmiały się do mnie. Włosy miał równie ciemne, wijące się i zdrowo lśniące. Wbrew sobie spłonęłam rumieńcem i spuściłam wzrok.
- Uf, dziewczyno, ale żeś mnie wystraszyła. Masz szczęście, że jednak za tobą poszedłem.
Glos miał równie piękny co oczy.
-Jak to: poszedłem? Na cholerę?
-Tak mi się odpłacasz za uratowanie życia?- zapytał z udawanym oburzeniem.- Widziałem tą akcje na plaży. Wybiegłaś stamtąd jak torpeda.  Pomyślałem, że w takim stanie mogłoby Ci się coś stać, a nikt z twoich znajomych raczej nie kwapił się, żeby cię poszukać, więc oto jestem.- Wzruszył ramionami.
Zauważyłam, że ciągle trzyma mnie na rękach i nawet nie wydaje się zmęczony. Mimo wszystko, czułam się głupio, że musi mnie tak dźwigać. Bynajmniej nie ważę tyle co piórko.
-Em… Mógłbyś mnie już postawić?
Wydawał się zdziwiony, ale spełnił moją prośbę.
Ledwo stanęłam na nogi, a już zakręciło mi się w głowie. Chłopak wydawał się zmartwiony moim stanem.
-Na pewno nic ci nie jest?
-Tak… Tak, to tylko reakcja na stres.- wydusiłam. Nagle zrobiło mi się gorąco, ale kilka oddechów później, wszystkie wahania temperatur ustały.- Okej, jest dobrze.- Zwróciłam się do niego.-Może byś się przedstawił, mój wybawicielu?
-Jestem Dominik, a ty, piękna pani?- zapytał z zabawnym ukłonem. Zaśmiałam się głośno, ale zrobiło mi się naprawdę miło. Jeszcze nikt nigdy nie nazwał mnie piękną. Nawet w żartach.
-Jagoda. Wiesz, nigdy cię tu nie widziałam.
-Bo nie jestem stąd. Przyjechałem na wakacje- wyjaśnił z miłym uśmiechem. Właściwie to cały czas się uśmiechał. Nie żeby mi to przeszkadzało.- O. Widzę, że udało ci się go zdjąć.- Wskazał na biały latawiec ze smokiem.
-Oh, tak. Jest twój?
-Teraz już należy do ciebie. Co o nim sądzisz?- zapytał poważnie. Skupienie na jego twarzy zbiło mnie z pantałyku.
-No cóż, jest naprawdę ładny, a rysunek to po prostu mistrzowskie wykonanie.- stwierdziłam.
-Widzisz go? A więc mieliśmy racje- wyszeptał do siebie.
-Dlaczego miałabym go nie widzieć?
-Nic, nic, później ci opowiem. Chodź ze mną. Ulrich się ucieszy, jak usłyszy tak dobre wieści. Od stu lat nie było żadnego smoczego jeźdźca! -Wykrzyknął radośnie, łapiąc mnie za rękę i prowadząc w tylko sobie znanym kierunku.
-Odbiło ci?! Jakiego smoczego jeźdźca? Czy ty się czasami za dużo filmów nie naoglądałeś?- powiedziałam sceptycznie, zatrzymując się. Co jak co, ale już nie miał szans nigdzie mnie zaciągnąć.
-No przestań się zapierać. Nic ci nie zrobię, głupia gąską. Jestem normalny, nie zbzikowałem. Uspokój się i bądź grzeczną dziewczynką, to wszystko ci opowiemy. Ale to na miejscu.
O nie. Nawet nie ma mowy! A co, jeśli jednak mu odbiło i zaraz wyciągnie zza pleców nóż do mięsa, zrobi ze mnie sushi i zakopie gdzieś w lesie?
Albo razem z tym Ulrichem(co to za imię w ogóle?) będą odprawiać na mnie jakieś okultyzmy i złożą w ofierze? Jestem za młoda, żeby skończyć w taki sposób! Nie chcę zginąć, dopóki nie spotkam odtwórcy roli Edwarda Nożycorękiego, co to to nie. Teraz na pewno nigdzie nie pójdę.
-Wiesz… Późno się robi, ja chyba powinnam wracać. Mama się martwi, a tak w ogóle to chyba zapomniałam nakarmić toster i wyłączyć kota…- końcówka coś mi nie wyszła, ale to dlatego, że zaczęłam uciekać. Ha! I co teraz, Panie Smoczy Jeźdźcu? Nie udalo mi się jednak odbiec daleko, bo coś przyszpiliło mnie do ziemi. Nie mogłam oderwać nóg od podłoża, choćbym nie wiem jak próbowała.
-Oj, głuptasku.-Zaśmiał się przyjaźnie. Przeszły mnie ciarki ze strachu. Co się kurde dzieje?! Jak on to robi? Wciąż próbowałam iść, ale nie mogłam nawet drgnąć. Widząc wyraz mojej twarzy sam się wystraszył.- Boże, przepraszam, nie płacz! Już cię puszczam, tylko nie uciekaj, proszę.
Znów poczułam się wolna i opadłam na kolana, chowając twarz w dłoniach. Dominik uklęknął obok.
-Przestań, przecież nie chciałem cie tak wystraszyć. Było nie uciekać, ja się dopiero uczę i to samo tak wyszło. Przepraszam słyszysz?- odgarnął mi włosy z twarzy i zmusił bym na niego spojrzała. Nie wiem czemu, ale pod jego wzrokiem mój strach jakby wyparował. Spróbowałam się uśmiechnąć.
- Wybaczam, ale nie rób tego więcej, cokolwiek to było.
-Jasne.- Odetchnął z ulgą i wrócił mu humor. W tej chwili uświadomiłam sobie, że wiele mogę zrobić dla tego uśmiechu.
- Pod warunkiem, że coś mi obiecasz.
-Zależy co…
- Obiecasz, że mnie nie poćwiartujesz, nie złożysz w ofierze ani nie przerobisz mnie na żarcie dla psów. Oraz, że nauczysz mnie tak przyszpilać ludzi spojrzeniem!- wykrzyknęłam z iskrzącymi nadzieją oczami. Widząc mój wzrok Dominik uśmiechnął się szelmowsko i z tajemniczym uśmiechem powiedział:
- A więc chodź, czas rozpocząć przygodę.

piątek, 4 stycznia 2013

Rozdzial III



-Ciii, chyba się budzi! Hi, hi!
-No, będzie ubaw.
-Zamknijcie się, bo was usłyszy i wszystko pójdzie się rypać!
Szkoda, że w tamtej chwili nie zrozumiałam tego co powiedzieli. Ziewnęłam i rozciągnęłam ręce, rzucając chichrającym się znajomym spojrzenie spod byka.
- A wam co tak wesoło?- burknęłam, wstając.
Widziałam, że ledwo powstrzymują się od wybuchnięcia śmiechem.
-Czego?!
-No nic, kretynko!- wydarła się Daria.- Idź lepiej do wody, bo zaraz zacznie się robić zimno i nawet się nie wykąpiesz.
Mruknęłam coś pod nosem, ale na widok ich wstrętnych uśmieszków szybko postanowiłam wejść do morza. Nawet na nich nie patrząc zebrałam w sobie całą pewność siebie i zrzuciłam sukienkę. Mimo rady Darii bym ubrała się w jednoczęściowy strój, włożyłam czarne bikini w paski. Czarne wyszczupla, nie? Tsa, akurat.
Szybkim krokiem oddaliłam się od nich i przeszłam w kierunku wody.
Wszędzie wokół słyszałam śmiech. Nie wiem czemu, ale czułam, że ci ludzie śmieją się ze mnie. Skuliłam się w sobie i szybko zanurzyłam się po pas. Mogłabym udawać, że nic się nie dzieje i że to wcale nie chodzi o mnie, gdyby nie pewna mała dziewczynka.
-Przepraszam…
-Tak?
Za mną stało dziecko w różowym, falbaniastym stroju i ciemnymi włoskami posklejanymi wodą i piaskiem.
-Czy tu są wieloryby?- Coś ścisnęło mnie za gardło, ale zmusiłam się do uśmiechu.
-Raczej nie, a przynajmniej tak mi się wydaje.
-To dlaczego ma pani napisane na plecach ,Uwaga wieloryb‘ ?
Zmroziło mnie. To dlatego było im tak wesoło.
Żeby własna siostra zrobiła mi coś takiego? Ale czego ja się mogłam po niej spodziewać? Że w końcu wydoroślała i zrozumiała, że jest wstrętną wiedźmą? Ależ ja jestem naiwna!
Ci wszyscy ludzie naprawdę śmieli się ze mnie. Poczułam łzy w oczach
Dziewczynka się ulotniła, a ja miałam ochotę utopić się. Tu i teraz.
Wybiegłam na brzeg w kierunku tej podłej szajki, która teraz śmiała się w głos, widząc, że do nich idę. Słone krople już leciały mi po twarzy i nie miało to nic wspólnego z upałem.
-Jaga! Ale masz świetne fotki! Jeszcze dzisiaj wstawimy je na fejsbuka, a jutro będziesz gwiazdą Internetu! Podziękuj siostrze, to ona wpadła na tak genialny plan!- krzyknął w moim kierunku chłopak z aparatem.
Zawrzało we mnie. Wszystko, co tłumiłam w sobie przez te wszystkie lata bycia pomiataną, teraz znalazło ujście.
- Ty wstrętna, wiedźmowata dziwko!!!- wydarła się, płacząc. Daria uśmiechała się złośliwie, ale oczy miała nieco wystraszone.- Jak mogłaś?! No jak? Przez cale życie nic ci nie zrobiłam, więc czemu jesteś dla mnie taka podła?! Ty i ta twoja zgraja pustaków!- widziałam na ich twarzach oburzenie i chęć odwetu, jednak mój donośny głos, nie mógł zostać teraz zagłuszony.-Jesteś najgorszą osobą jaką znam. Przy tobie sam diabeł wydaje się nikim! Dlaczego mi to robisz?! Za co? Pytam się: za co?!- Nie wiedziała co odpowiedzieć.- Byłam dla ciebie dobra i miła. Zawsze ci pomagałam, a ty tak mi się odpłacasz? Żałuje, że w ogóle się urodziłaś. Nienawidzę cię- wyszeptałam, rzewnie płacząc. Porwałam sukienkę z ziemi i nie dając jej czasu na odpowiedź uciekłam. Nie chciałam oglądać ich perfidnych, zadowolonych uśmieszków.
 Biegłam szybciej, niż mogłabym oto siebie podejrzewać. Słyszałam, że siostra mnie woła, ale nie miałam zamiaru jej słuchać. Zwalniając do truchtu zarzuciłam na siebie sukienkę. Daria jeszcze nigdy tam mnie nie ośmieszyła. Owszem zdarzało się, że robiła to przed klasą, ale żeby przy całej plaży pełnej ludzi? Tego jej nigdy nie wybaczę. Jak ja teraz z domu wyjdę? A do szkoły? Nawet nie chce o tym myśleć.
Przebiegłam duży kawał drogi, ale zostało mi jeszcze trochę. Zmierzałam do lasu. Zawsze lubiłam przyrodę, a pół kilometra od naszego domu rósł piękny i wiekowy buk na którym uwielbiałam przesiadywać po takich akcjach. Znalazłam go, gdy Daria pierwszy raz zrobiła mi kawał i od tamtego czasu wciąż tam chodzę.
W końcu dotarłam. Wspięłam się po gałęziach na swoje ulubione miejsce i ułożyłam wygodnie. W gruncie rzeczy nie byłam taka gruba. No dobrze, miałam te kilka kilo nadwagi, ale nie ważyłam stu ton, tylko ledwie niecałe siedemdziesiąt osiem kilogramów. To niedużo, prawda? Eh, co ja się oszukuję.
Zamknęłam oczy i zaczęłam rozmyślać. Miły wiaterek ciągał mnie za włosy, a lipcowe słońce grzało przyjemnie w twarz. Przez chwilę zawiało mocniej. Spojrzałam w koronę drzewa i zamrugałam. Kilka centymetrów od mojej twarzy zawisła czerwona wstęga. Uważacie, że to zły omen? Krwiste wstęgi wyskakujące, jak Filip z konopi wprost na twoją twarz, z pewnością nie zwiastują niczego dobrego, ale w tamtej chwili jakoś zupełnie się nad tym nie zastanowiłam. Pociągnęłam materiał, ale to, co było na jego końcu, widocznie się zaklinowało. Podniosłam się chwiejnie, opierając na pniu. Byłam jakieś dwa metry nad ziemią, ale się nie bałam.
Powoli, ostrożnie stawiając kroki zaczęłam wspinać się wyżej. Całe szczęście, że gałęzie były naprawdę grube, więc nie musiałam się bać, że się pode mną zarwą.
-No dalej, jak wysoko ty tkwisz co?- wyspałam. Zziajałam się, a końca jedwabiu nie było widać ani trochę. Po kiego grzyba ja w ogóle tak ryzykuję?! Eh, za późno. Skoro mogłam wejść tutaj, to dam rade zdjąć to coś.
Mimo wszystko sapałam jak pies ze zmęczenia. Już zapomniałam o incydencie  na plaży, całkowicie pochłonięta znaleziskiem.
Wreszcie udało mi się dotrzeć na miejsce.
-Cóż za efektowny… Latawiec?
Ale czego ja się, kurde, spodziewałam? Smoka? Skarbu?  Johny’ego Deppa?
No cóż, ten pierwszy to właściwie był. Na latawcu znaczy się.
Mimo iż ten był biały, tak samo jak wyrysowany na nim smok, to i tak mogłam dostrzec błękitne kontury malunku.
Stworzenie miało niebiesko lśniące łuski, cztery szponiaste łapy, wydłużony, masywny tułów i parę pięknych rozłożystych skrzydeł, które mieniły się, jak obsypane brokatem.
-Śliczny…- przeciągnęłam palcem po wzorze wyrysowanym na tułowiu, od ogona do głowy, osadzonej na smukłej szyi. W pewnej chwili wydawało mi się, że oczy smoka rozbłysły szkarłatem, ale uznałam, że to wina tego upiornego słońca. W tej chwili zdałam sobie sprawę z faktu, że stoję dobre sześć metrów nad ziemią i niczego się nie trzymam.
Odczepiłam latawiec od gałęzi, na której się trzymał i zaczęłam powoli schodzić w dół. Nagle jedna z gałęzi obsunęła się z pod mojej stopy. Straciłam oparcie i z krzykiem poleciałam do tyłu.

czwartek, 3 stycznia 2013

Rozdzia II


Szłyśmy razem  przez zatłoczoną część miasta. Nie chciałam się skarżyć, ale zgrzałam się tak bardzo, że pot leciał ze mnie ciurkiem. Co chwila dyskretnie ścierałam kropelki z czoła i dekoltu.
Mijałyśmy wielu ludzi, z którymi Daria witała się i śmiała. Ja byłam cicho. No bo cóż miałabym mówić?
-No, Jaga, dawaj, bo już na nas czekają.- Pospieszyła mnie Daria.
-Co? Kto czeka?- przeraziłam się. Nie chciałam spotykać się z jej znajomymi. Z tego nigdy nic dobrego nie wynika. Powoli zaczynam żałować swojej lekkomyślności.
-No jak to: kto? Moi przyjaciele. Co tak patrzysz? Jakbyśmy były same, to byłoby nudno, więc obdzwoniłam znajomych i wszyscy już na nas czekają. A teraz dupa w troki i na plaże!
Pociągnęła mnie jeszcze szybszym tempem w kierunku morza. Nie mogłam się już wycofać, choćbym nie wiem jak chciała. Na samą myśl o tym, co się tam dziś wydarzy, zgrzałam się jak mysz. A nawet nie sądziłam, że to możliwe.
Weszłyśmy na molo. Usłyszałam uspokajające krzyki mew i rybitw oraz szum Bałtyku. Trochę mnie to podniosło na duchu, choć nie bardzo.
Spięłam się w sobie, gdy zobaczyłam przyjaciół mojej siostry, a co za tym idzie, także część mojej klasy.
- Stało się coś? Pobladłaś.- zauważyła, z udawaną troską w głosie. Drgnęłam, ale pokręciłam przecząco głową. Szybko przełknęłam ślinę i poszłam stawić czoło wrogowi.
Klakier, jeśli nie wrócę przed północą, to możesz zatrzymać moją mp4 i masz pełne prawo do zabicia tego wrednego psa. Zaśmiałam się w myślach, dodając sobie otuchy,
-Hej wam, co tak długo?- zapytała jedna z dziewczyn, bodajże Agnieszka, leżąca na kolorowym ręczniku. Miała na sobie skąpe bikini, które ledwo zasłaniało jej idealne ciało.
-Tak jakoś wyszło.- Daria wzruszyła ramionami, ściągając sukienkę przez głowę i ukazując biały strój kąpielowy. Wyjęła z torby dwa ręczniki. Jeden rozłożyła na złocistym piasku, a drugi rzuciła mnie.
-Ale dzisiaj piękny dzień, nie?- Jeden z chłopaków, o nie znanym mi imieniu zwrócił się do Darii.-Może posmarować ci plecki?- wyszczerzył się. Nie dało się ukryć, że był bardzo przystojny, ale z moim wyglądem, nie miałam nawet szans zwrócić jego uwagi. Z drugiej strony, patrząc na pozytywy, chłopak był głupi jak but, więc nawet nie chciałabym jego zainteresowania.
-Jasne, chętnie. A ty co tak stoisz? Siadaj!- powiedziała do mnie. Nie chcąc rzucać się w oczy szybko wykonałam polecenie, ale ani myślałam zdejmować sukienkę. Odwróciłam głowę od towarzystwa i wpatrzyłam się w bawiące się dzieci.  W pewnym momencie dwójka maluchów zerwała się do biegu i na oślep ruszyła w moim kierunku, śmiejąc się i wymachując rękami, jakby pływały.
Właśnie miałam krzyknąć, żeby je zatrzymać, gdy oboje wpadli na mnie z rozpędu powalając na plecy. Wrzasnęłam na cały regulator ze strachu, ale po chwili zaczęłam się śmiać, gdy chłopcy wstali ze mnie i z zawstydzonymi minami zaczęli mnie przepraszać.
-Ojeju, nic się nie stało! Już, wracajcie się bawić, i nie zróbcie nikomu krzywdy- zaśmiałam się.
-Dobrze, prze pani.- Zgodnie pokiwali głowami i odbiegli do zaniepokojonej rodzicielki.
-Może ty przedszkolanką zostać powinnaś, co? Tak na ciebie dzieci lecą. Dodajmy, że tylko dzieci- zakpiła jedna z lalusiowatych koleżanek mojej siostry.
-A może ty powinnaś prostytutką zostać, co? Już się widać do zawodu wprawiasz.- odpysknęłam i naburmuszona sięgnęłam do torby po książkę.
-Wrrr.. Daria powiedz coś tej, suce, bo jak ja wstanę to nie będzie tak miło.- zawarczała dziewczyna.
Prychnęłam.
-No, ale żeś mnie nastraszyła. Nawet mój kot nie zwróciłby na to uwagi, pustaku.
-Nie obrażaj mojej dziewczyny, gruba świnio!- odezwał się Mietek, napakowany powietrzem olbrzym, który w głowie ma orzech włoski zamiast mózgu.
Jako, że do tego typu odzywek byłam przyzwyczajona, totalnie go olałam i otworzyłam książkę tam, gdzie wcześniej skończyłam czytanie.
-Hej, Mieciu! To moja siostra, przystopuj trochę, co?- w mojej obronie stanęła Daria, co całkowicie zbiło mnie z pantałyku. ONA broni MNIE?
Koniec świata. Widać gdzieś jeźdźców apokalipsy?
Postanowiłam nie zwracać na nich uwagi, a jako, że więcej przytyków nikt nie czynił, to było mi łatwiej. Zaczęli dyskutować we własnym gronie, a ja zanurzyłam się w powieści. Nawet nie wiem kiedy zasnęłam, choć powinnam to była przewidzieć- taka pogoda plus dobra lektura zawsze mnie usypiały. I to był mój największy błąd.
                                                   

środa, 2 stycznia 2013

Rozdzial I

-Daria!!! Zabieraj tego swojego zapchlonego kundla z mojego pokoju!!!
Co tu dużo mówić- dzień jak co dzień. Ledwo otwieram oczy i co widzę?
Te fałszywie roześmiane ślepia, które tylko czekają na okazje, żeby coś mi zrobić. 
-Sama jesteś zapchlona! Sasha odwiedza fryzjera częściej niż ty czeszesz te swoje skudlone kłaki!- odparł zza drzwi równie fałszywy głos mojej irytującej młodszej siostry. Złoty golden retriever o pięknej i lśniącej sierści polizał mnie, śliniąc mi calusieńką twarz i szorując po niej zębami.
-Arg!- zawarczałam w poduszkę.- Wynocha paskudo! Precz!- wydarłam się znów i w końcu psisko wybiegło przez drzwi i ze ślizgiem zbiegło po schodach za głosem Darii.
-Miau?
Na łóżko wskoczył opasły rudy kocur, który wyglądem przypominał włochatą kulę futra.  Pogłaskałam go z miną męczennika.
-Masz rację, Klakierku. Nie ma tu dla nas towarzystwa w tym domu. Sami idioci, jak nie patrzeć!
Kot zamruczał z aprobatą i ocierając się o mnie jeszcze raz skulił na poduszce.
Z jękiem opadłam na plecy i zaraz tego pożałowałam, bo walnęłam głową o  drewniany zagłówek. 
-Cudny początek, cudnego dnia- mruknęłam i wstałam. 
Szybko wskoczyłam w białą bokserkę i dżinsowe spodenki i zawołałam do kota:
-Choć Klakierku, zapolujemy na obiadek!
Zwierzak poderwał się z legowiska i wskoczył mi na ręce.
Z uśmiechem  zeszłam na dół, szepcąc mu czułe słówka na ucho. 
Siostra wraz ze swoim nieodłącznym bramkarzem siedziała już przy stole i jadła kanapki, a psa dokarmiała kiełbasą. Jak tylko weszłam Sasha zawarczała, a potem zaczęła merdać ogonem. Oho! Nie jestem taka głupia, jak myślisz, ty kundlu, ty. 
-Co ty taka nie w sosie co? Moja sunia chciała się tylko przywitać!
-Ah tak? Ostatnio jak się tak witała, to musiałam prać pościel z żółtych plam.- Zwęziłam oczy, położyłam kota na blacie i poszłam do lodówki.
- Oj tam, gadasz. Ona nie chciała, prawda?- zwróciła się do Sashy, która zaszczekała na potwierdzenie, za co została nagrodzona kolejnym plasterkiem szynki.
-Jaaasne…
Może opiszę wam, jak wygląda Daria? Dobrze tylko nie dajcie się zwieść, bo wygląda niczym anioł, choć w środku sam diabeł urzęduje.
Moja siostra ma kręcone złocisto blond włosy, które odziedziczyła po mamie, słodką twarzyczkę w kształcie serca i oczy. O tak, oczy, to ona ma przepiękne. W kolorze najczystszego błękitu nieba w letni dzień. Nie to co ja. Moje oczy są chmurne, ni to szare ni zielone. Nie mam tak perfekcyjnej cery jak ona, mlecznobiałej,  tylko zwykłą opaloną skórę, z ewentualnymi pryszczami od czasu do czasu.   Poza jej irytującym charakterem, to wygląd sprawia, że tak jej nie lubię, bo nie dość, że wciąż mnie denerwuje, to jeszcze musi być taka idealna. Nawet w szkole! Ciągle wszyscy ją chwalą, czego to ona nie osiągnie, a mnie, mimo że jestem o rok od niej starsza,  nikt tak nie chwali. Za nic. A przecież też robię wiele rzeczy. Gram na przykład. Na gitarze i pianinie, a do tego śpiewam i maluje, ale tego to już nie widzą. Grrr… że też rodzicom zachciało się drugiego dziecka. Nie mogli sobie kupić psa? Albo nie wiem, papużki? Byłoby mi po stokroć lepiej, bez Darii i jej wkurzającego retrievera.
Jedyne co we mnie rzuca się w oczy to włosy.
Są gęste i tak ogniście brązowe, że widać je z kilometra i są moim znakiem rozpoznawczym. Nie cierpię ich na równi z siostrą. Świecą jak neon nad tanim barem mlecznym ,,Świnka’’, w którym spotykają się menele i pijaki. Czemu życie mnie tak nienawidzi?! A jakby tego było  mało, to gdy Daria stała w kolejce po urodę, ja stałam w kolejce po mega tłuste frytki i hamburgera. No, ale mówi się trudno i płynie się dalej, nie?
-Długo tak jeszcze będziesz ślęczeć nad tą sałatką, czy postanowisz się zlitować?- usłyszałam za sobą.
Aż mi oko drgnęło, ale tylko wyjęłam karton mleka i zamknęłam lodówkę.
-A wiesz co? Odechciało mi się jedzenia.
-To dobrze, wyjdzie ci na zdrowie- odrzekła z nad swojej kanapki ze słodkim uśmiechem. Uh! Zaraz jej to mleko na łeb wyleję! Niech mnie ktoś trzyma. Odkręciłam korek i zaczęłam wlewać zawartość kartonika do miseczki. W tym samym momencie Daria i Sasha wstały. Pies przechodząc obok trącił mnie bokiem, tak że mleko rozlało się z rozmachem po mnie, blacie, podłodze i częściowo po wściekłym kocie, który  syczał i prychał na dwie suki, zamierzając się na nie łapą.
-Ty kretynie patrz co robisz!
-Ups? Przepraszam za nią, to nie było naumyślnie.- Zaśmiała się, wyszła z kuchni do salonu i włączyła telewizor.
Warknęłam rozeźlona i zabrałam się za sprzątanie.
-Oj Klakierku, już my się na nich zemścimy. Pożałują, że w ogóle przyszły na świat.
Diaboliczny plan już układał się w mojej głowie. No proszę! Może ja też mam coś z mojej siostrzyczki?
                                                       ***
Siedziałam w pokoju z kotem na kolanach i czytałam książkę. Było dopiero popołudnie, a słońce prażyło tak mocno, że można by smażyć jajka na asfalcie. 
Właśnie dochodziłam do fragmentu w którym główny bohater musi dokonać wyboru między swoim życiem, a życiem ukochanego, kiedy do pomieszczenia wtargnęła nieproszona Daria ze swoim głupim-aczkolwiek bardzo ładnym- kundlem.
-Hej, Jaga, pójdziemy na plaże? Proszęę!
-A nie możesz iść sama? Masz przecież niecały kilometr drogi! Co, Księżniczka i jej podnóżek nie dadzą rady przejść tak ,daleko‘?- zakpiłam, nawet nie podnosząc wzroku z tekstu. Usłyszałam, że ,podnóżek’ na mnie warczy.
-Nie bądź taka wredna, co? Ja się staram być miła, a ty do mnie z pazurami? Wielkie dzięki, kochana siostrzyczko.- Że what?! Ja wredna? Też mi co!- No już, rusz tyłek i chodź, może spotkamy kogoś fajnego.- Bajerowała. O co jej chodzi? Ma dziś jakiś dzień dobroci, czy kosmici ją porwali i zmienili oprogramowanie w mózgu(o ile go ma)? Proszę, niech to będą kosmici!
-Czemu chcesz iść tam ze mną? Już się nie wstydzisz, tego że jestem gruba? 
-Ale ty nie jesteś gruba…- zamilkła pod moim spojrzeniem- no dobra, trochę, ale to nic. Możesz ubrać jednoczęściowy strój i po sprawie.
-Hmm… W sumie czemu nie.-  Wzruszyłam w końcu ramionami i rozprostowałam nogi. Klakier zeskoczył na podłogę i dostojnie wymijając swojego odwiecznego wroga w postaci osła… to znaczy się psa, wyszedł z pokoju.
-Dzięki! Czasami, mogłabym powiedzieć, że czuję w stosunku do ciebie jakieś uczucie, wiesz?- powiedziała, przytulając mnie. Była niższa o głowę, więc czułam się dość głupio.
-Tsa. Idź już, bo chcę się przebrać.
-Czekam na dole! 
I tyle je widziałam. Szkoda tylko, że w chwili w której się odwróciłam w oczach Darii rozbłysło kpiące rozbawienie.
Gdybym wiedziała, co szykuje dla mnie siostra i co wydarzy się jeszcze tego samego dnia, to z pewnością nigdy nie wstałabym z miękkiego i bezpiecznego łóżka.