czwartek, 14 lutego 2013

Rozdzial IX


-Pies, siad! Natychmiast!- Dominika zatrzymała nas w pół kroku i oboje spojrzeliśmy na nią zdziwieni.- Na co czekasz?- założyła ręce na biodrach i ruchem głowy wskazała podłogę. Pies zaskomlał i usiadł, choć było widać, że nie wie o co chodzi.
W sumie, ja też nie bardzo wiedziałam, ale miałam taki mętlik w głowie, że sama nie miałam pojęcia co robię.- Ty wstań, Jagoda…- Westchnęła, pomstując moją głupotę.
 Uświadomiłam sobie, że siedzę na ziemi, więc czym prędzej wstałam, otrzepałam się i odkaszlnęłam, żeby ukryć zakłopotanie.
-Rido, to Jagoda. Jagoda, to Rido- przedstawiła nas sobie.-No już, podajcie sobie ręce i idziemy dalej.- Spojrzałam na nią jak na wariatkę. Tu są chyba jakieś opary w powietrzu albo coś, bo takie zachowanie nie jest normalne.
Pies niechętnie wstał i podszedł do mnie, po czym najzwyczajniej w świecie podał mi łapę, a jako że sięgał mi niemal do ramienia, wyglądało to niezwykle komicznie. Spojrzałam na Dominikę, szukając pomocy, ale ta ponagliła mnie tylko wzrokiem. Z ociągiem chwyciłam wyciągniętą kończynę i uważając na pazury, które wyglądały na ostre i chętne do spotkania się z moją twarzą, potrząsnęłam nią.
Potwór szczeknął w odpowiedzi i wesoło polizał mnie po twarzy.
Zdziwiona do szpiku kości pobiegłam za Dominiką w głąb korytarza, a gdy Rido zniknął mi z oczu, odezwałam się do niej z wyrzutem.
-Mówiłaś, że tu nie ma potworów!
-Czy coś ci się stało? No właśnie. To nie jest potwór.
-A niby co? Pudelek?- zakpiłam.
-Prawdopodobnie bestia z Gevaundan, ale nie mamy pewności.
-TA Bestia z Gevaundan?! Ta sama, która zabijała ludzi we Francji w osiemnastym wieku?!
-Wiesz, wydaje mi się, że to raczej jej potomek, ale kto wie?
Dziewczyna wzruszyła ramionami i stanęła przed ścianą kończącą korytarz. Potem odwróciła się w lewo i wyszeptała pod nosem jakąś inkantację, kreśląc w powietrzu kilka symboli. Coś brzęknęło, chrupnęło i ściana zniknęła, pokazując następną ścianę, na której wisiała broń. Łuki, strzały, miecze, noże, topory i toporki, kosy i mnóstwo innych ostrych rzeczy, o których nawet nie chciałam myśleć. Bo raczej nie używali ich do krojenia pieczywa.
-Przyszliśmy tu broń? A co będziemy nią robić?- zapytałam głupio.
- Zrobimy sobie piknik, a co myślałaś?- Uśmiechnęła się pobłażliwie, podając mi mały scyzoryk, który schowałam w staniku, bo niestety kieszeni nie miałam.
-Dobra, już nic nie mówię. Ale, żeby było jasno, nie umiem używać takich rzeczy.
-Spoko, i tak pewnie nic się nie stanie, ale przezorny zawsze ubezpieczony.
Dla siebie wzięła większy składany nożyk i włożyła go do jednej z licznych kieszeni.
To niesprawiedliwe, że ona miała ich tak wiele, a ja ani jednej.
-Sprawą bezpieczeństwa. Po co taka ochrona dla jakichś mieczy? To bez sensu- spytałam, gdy kierowałyśmy się już powrotem.
-Och, to nie jest zwykła broń. Część z niej jest magiczna i nawet my jej nie używamy. Jest tu tyko schowana, żeby nie trafiła w niepowołane ręce. Poza tym, w tych  tunelach jest wiele innych tajemnic, o których nawet ja i Dominik nie mamy pojęcia. Wierz mi, Rido jest tylko potulnym pieskiem w porównaniu do tego, co czai się w reszcie korytarzy. Nie chciej nigdy  trafić na jedną z nich.- Po ponurym wyrazie jej twarzy, zrozumiałam, że jest jak najbardziej poważna.
Przechodząc obok psa, nawet ośmieliłam się go pogłaskać, za co zostałam nagrodzona zimnym szturchnięciem nosa. Faktycznie, Rido zyskiwał przy bliższym poznaniu, ale jego kościsty ogon wciąż przyprawiał mnie o ciarki. Z tych wszystkich zdarzeń i stresów schudłam chyba dobre pięć kilo. Oby tak dalej.
Gdy znalazłyśmy się w domu, szatynka znów tryskała humorem, tak jak rano.
-Już się nie mogę doczekać, aż spotkamy, moich znajomych. Zobaczysz, będzie ekstra- zapiszczała, gdy szłyśmy przez podwórko w kierunku leśnej ścieżki.
Na wieść o jej znajomych oblał mnie zimny pot i zamurowało mnie. Ogarnął  mnie lęk, a co jeśli… Wspomnienia z plaży wróciły z całą mocą i musiałam walczyć ze sobą, żeby się nie rozkleić.
-Są fajni, w ogóle w mieście jest super i… Hej, ty płaczesz?- zatrzymała się, widząc, że dolna warga drży mi okropnie.
-Nie, tylko coś mi wpadło w oko.-Szybko ogarnęłam się i wymusiłam uśmiech.- Idziemy?
-Nie, dopóki nie powiesz o co chodzi.
Minuta minął nam w ciszy podczas której zbierałam myśli.
-To co się stało na plaży… wciąż nie mogę zapomnieć- wyszeptałam i spuściłam głowę zawstydzona. A obiecałam sobie, że już więcej nie będę płakać.
-Ojej, moje biedactwo- Dominika przytuliła mnie, a ja poczułam, ze nie jestem sama, i że mogę na niej polegać.- Nie przejmuj się nimi. Moi znajomi nic ci nie zrobią, bo wiedzą, że w ten sposób zadarliby także ze mną. A wierz mi, tego wolą raczej uniknąć- zachichotała, a mnie udzielił się jej dobry nastrój i trochę się rozluźniłam.
-Rozumiem i popieram ich.- Potrząsnęłam włosami, a w moje ramiona wskoczyło coś oślizgłego.
-Cześć Ceol!- Dominika pogłaskała smoka za uchem, a ten zaczął mruczeć i przymilać się jak kociak.
-Słodki jest- rozczuliłam się, patrząc w jego błękitne oczy okolone spiralnymi wzorami.
-No, szkoda, że nie możemy go wziąć. Spadaj już Cel, zostajesz.
Smok w odpowiedzi buchnął jej dymem w twarz i machając skrzydłami poleciał za niebieskim owczarkiem, który ganiał biedne, nieco zdziwaczałe kury.
-Wstręciuch- mruknęła szatynka, kaszląc i odpędzając ręką dym z twarzy.
-A ja tam go lubię.- Wyszczerzyłam się.- Ej, a jak to jest, że nikt go jeszcze nie zauważył, skoro on sobie tak bezkarnie biega po ogrodzie i niszczy rabatki kwiatowe?
-No bo… Co?! Moje rabatki?!- wykrzyknęła i z chęcią mordu w oczach zaczęła rozglądać się za moim maluchem. Zaśmiałam się.
-Żarcik- rozłożyłam niewinnie ręce.
-Ty wariatko, bo mnie o zawał przyprawisz.- przyłożyła dłoń do serca i westchnęła teatralnie..
-A co tym bieganiem luzem?- powtórzyłam.
- Wokół posiadłości jest zaklęcie, które działa na zasadzie lustra weneckiego. My widzimy co się dzieje na zewnątrz, ale dla postronnego widza w tym miejscu są tylko drzewa. Gdy ktoś się zbliża smok ma czas by się ukryć, a tu jest naprawdę wiele kryjówek.
-Takie buty- pokiwałam z uznaniem głową i poszłyśmy w końcu dalej, chcąc dotrzeć do miasta przed zachodem słońca. Hmmm… Ciekawe co robi teraz Daria…
-Ej, a tak właściwie, jakim cudem macie tu prąd i bieżącą wodę?!
-Szczerze, to nawet się nad tym nie zastanawiałam…- wzruszyła ze śmiechem ramionami.- Tak działa magia, przyzwyczaisz się.
Następne dziesięć minut minęło na luźnej rozmowie na głupie babskie tematy, gdy nagle…
-Czy to śnieg?
-Ale jest środek lata!
-Co nie zmienia faktu, że właśnie rozpadał się śnieg.-stwierdziłam.- Masz rację, magia chyba jeszcze nie raz mnie zaskoczy.- Zaśmiałam się, łapiąc płatek śniegu na język. Dominika nie cieszyła się tak jak ja, przez co przystanęłam zdziwiona.
- Magia cię zaskoczy, ale to nie jest magia. No, chyba że czarna.
-Czarna?
-Tak, czarna. Zła w sensie.- Zmrużyła oczy.- To nie wróży nic dobrego. Manipulacja pogodą nie jest dobrym znakiem, ale cóż. W wiosce jest Ulrich, więc nic nam tam nie grozi, a Dominik ma w domu, wielu obrońców, w tym Rido.- Puściła mi oczko, ale widziałam, że jest spięta.
-Może rozsądniej będzie wrócić, co?- zapytałam z nadzieją na powrót.
-O nie! Napaliłam się na te zakupy i zrobię je, choćbym miała walczyć z samym Volfrangiem.
I poszłyśmy dalej, choć atmosfera była trochę napięta, przynajmniej do czasu, gdy śnieg nie przestał prószyć, a nam nie poprawiły się humorki.
Kilka minut później drzewa zaczęły ustępować miejsca domkom. Większym i mniejszym. Niektóre były nawet okrągłe i szklane, jak bańki mydlane, ale nie były przezroczyste. Zauważyłam, że co większe drzewa, miały drzwi i okna, jakby też były zamieszkane. Przeszłyśmy między dwoma drewnianymi domkami i wyszłyśmy na ruchliwą uliczkę. Wokół pełno było sklepików i kawiarenek, nad którymi wisiały szyldy zachęcające do wejścia. Sprzedawcy stali przy straganach i wykrzykiwali swoje oferty. Wszystko wyglądało jak w średniowiecznym filmie. Może z wyjątkiem tego, że brukowaną kocimi łbami ulicą nie chodzili ludzie. Tak samo straganiarze nimi nie byli. Zdałam sobie z tego sprawę, gdy zza półki pełnej dziwnych pomarańczowych owoców, które wyglądem przypominały napęczniałe jabłka, wyszedł mężczyzna i stukając kopytkami podszedł do kobiety, której z pleców wyrastała para pięknych, koronkowych i cienkich jak mgiełka skrzydeł.
- O w mordę- wyszeptałam, wpatrując się w magiczne istoty, które pojawiały się i znikały. Widziałam też kilka normalnych osób, które nie wyglądały w żaden sposób na magiczne.- Powiedz mi jeszcze, że macie tu Hogwart, a już nigdy nie wrócę do domu!- zawołałam z entuzjazmem.
-Hogwart? Ten od Harry’ego Pottera, tak?- upewniła się.
-Dokładnie.
-Niestety, zmartwię cię, bo Hogwartu nie mamy, ale…
-Dominika?! Kopę lat!
Kawałek dalej  w kawiarence o wdzięcznej nazwie ,Ptyś’ siedziała grupka osób. Każdy był inny, ale na swój sposób byli podobni i wyglądało na to, że uwielbiają przebywać w swoim towarzystwie. Śmiali się i poszturchiwali jeden przez drugiego, a para w kącie wyglądała na zakochanych.
-Szybko się znaleźli. Nici z zakupów- Dominika uśmiechnęła się radośnie i zaczęłyśmy przebijać się przez tłum kolorowych postaci  w kierunku kawiarenki.
-Długo cię nie było, kochana.- Szatynka wyściskała wszystkich po kolei, a mnie z każdą kolejną osobą robiło się coraz słabiej.
-Masz nową koleżankę? Kto to?- śliczna dziewczyna, wyglądająca jakby wyciągnęli ją prosto z japońskiego anime, która siedziała w kącie przytulona do równie urodziwego chłopaka, wskazała na mnie głową.
-Poznajcie, oto Jagoda, ona jest… eee… czarownicą, jak ja- wybrnęła niezręcznie. Choć byłam nieco zdziwiona dlaczego nie powiedziała prawdy, to postanowiłam siedzieć cicho.
Posypały się chóralne, ale trochę niepewne przywitania.
-Możemy się dosiąść?- Domi nawet nie czekając na odpowiedz, wzięła sobie krzesło od stolika obok, a ja poszłam w jej ślady, nie bardzo wiedząc jak się zachować.
-Po co pytasz, skoro nawet nie czekasz na odpowiedz?- rzucił przekornie jakiś chłopak o jasnoblond włosach i brązowych oczach. Miał ostre rysy twarzy i wysokie kości policzkowe, a jego nos przypominał te z greckich monet. Wyglądałby normalnie, gdyby nie starannie złożone skrzydła na jego plecach w odcieniu wyblakłej czerni, które miarowo drgały przy oddechu.
-Bo chciałam być uprzejma-wyszczerzyła się i mrugnęła do niego.- A może przedstawicie się, mojej przyjaciółce? Nie widzicie, że jest przerażona jak jelonek w sezonie polowań?- zauważyła i cała uwaga skupiła się na mnie. Siłą woli powstrzymałam się przed opuszczeniem głowy i powiedzeniem czegoś głupiego w stylu ,lubię placki’, i spojrzałam wszystkim w oczy, przez co dostałam napadu drgawek.
-Z nią na pewno wszystko w porządku?- zapytała brunetka, o wielkich oczach, która od pasa w dół była wężem. Ciekawe jak ona załatwia swoje potrzeby fizjologiczne.- Wygląda, jakby miała za chwilę kopnąć w kalendarz…
-Spoko, jest zwyczajnie nieśmiała.
-Nie jestem nieśmiała, tylko ostrożna w stosunku do obcych- poprawiłam ją, dziwiąc się, że głos mi nie zadrżał.
-Jestem Miyumi- przedstawiła się dziewczyna w kącie i wskazała swojego chłopaka- a to Rick.- Rudzielec miło pokiwał głową w moim kierunku i z czułością pogłaskał swoją dziewczynę po ręce.- Jesteśmy magami.
-Miło mi- uśmiechnęłam się z wdzięcznością.
-Lew- chłopak o wyglądzie greka, podał mi dłoń, a jego skrzydła nieco się uniosły. Zauważył, że na nie patrzę i posłał mi miły uśmiech.- Inkub.
-Anna- dziewczyna, która w połowie była wężem zmrużyła oczy i dystyngowanie podała mi dłoń- Echidna, jedna z rzadszych istot.-Powiedziała z dumą i nastroszyła swoje długie, falowane włosy.
-Jesteś najrzadszą  i najbardziej napuszoną istotą jaką kiedykolwiek poznałem- Chłopak blady jak ściana z ciemnymi workami pod oczyma odezwał się do niej z sarkazmem i szturchnął ją łokciem w żebra. Miał wściekle fioletowe włosy i czarne oczy.
-Ale za to mnie lubisz.- Anna zamrugała do niego kokieteryjnie i końcówkę ogona oplotła wokół jego kostki.
Echidna mnie przerażała, a ten facet obok jeszcze bardziej. Zwłaszcza gdy w uśmiechu ukazał długie kły. Koleś był wampirem!  Ale przecież jest środek dnia… Przeleciałam wzrokiem jego sylwetkę i znalazłam rozwiązanie zagadki. Na jego szyi wisiał gruby złoty łańcuch, na którego końcu zaczepione było duże, misternie rzeźbione słońce w odcieniu miedzi.
-Ej, a gdzie kelner? Uprzejmości uprzejmościami, ale ja głodna jestem!- wykrzyknęła Dominika, gdy wszyscy już się znaliśmy. Jakby na zawołanie obok stolika rozległo się ciche pyknięcie i koło czarownicy stanęła dziewczyna o wyglądzie Gotki, ale takiej bardzo wesołej Gotki.
-Co podać? Polecam Kolorium leśnych elfów, na prawdę niebo w gębie! Sama próbowałam i nie żałuję. To jak, co sobie życzycie? A może coś do picia? Na waszym miejscu poprosiłabym o sok z rikszi, świetny na skórę twarzy i włosy.- Zamrugałam zdziwiona powiekami. Dziewczyna mówiła tak szybko i takim wesołym tonem, że nie wiedziałam, czy mam już odpowiedzieć, czy czekać na ciąg dalszy, jednak Dominika przejęła pałeczkę.
-Poprosimy kartę dań- zgasiła biedaczkę, jednak tej szybko wrócił humor i stała nad nami podrygując i zachwalając jedzenie.
W końcu czarnowłosa zniknęła z zamówieniem i kilka chwil później przyniosła nam coś o wyglądzie ciasta czekoladowego i milkshake‘a. Niepewnie dźgnęłam palcem swoją porcję, sprawdzając czy aby z ciasta nie wyskoczy na mnie żabo-podobny potwór.
-Nie cykaj się. To naprawdę smaczne- Dominika na potwierdzenie swoich słów nabiła kawałek ciasta na widelec i włożyła do ust, z wypisanym na twarzy błogostanem.
-Okej, ale pamiętaj, że jesteś za mnie odpowiedzialna.- zastrzegłam i zjadłam kawałek swojego placka. Aż się zakrztusiłam. Domi zaczęła klepać mnie zaniepokojona po plecach.
-Żyjesz?
-Miałaś rację, to jest pycha!
Wszyscy przy stoliku się zaśmiali i wrócili do przerwanych rozmów.
 Byłam już trochę ośmielona, więc zwróciłam się do dziewczyny, która przedstawiła się jako Miyumi.
. -Mogę o coś spytać?
-Jasne, o co?- wychyliła się zaciekawiona w moją stronę.
-Hmm… Jesteś Chinką czy Japonką?- wymruczałam cicho, i w myślach walnęłam się po łbie. A co jeśli ją uraziłam tym pytaniem?
Dziewczyna tylko zaczęła się śmiać.
-Japonką, a ty? Czeszką?- zapytała, zabawnie przechylając głowę.
-Nie-zdziwiłam się. -Polką, bo przecież jesteśmy w Polsce, prawda?
-No coś ty! To jest coś w rodzaju równoległego wymiaru- wyjaśniła z uśmiechem.- Ja pojawiłam się tu prosto z Japonii, tak jak ty prosto z Polski.
Potaknęłam głową w zdumieniu.
-W takim razie, jak to jest możliwe, że możemy rozmawiać, skoro nigdy nie miałyśmy kontaktu z naszymi językami?
-Nie wiem.- Wzruszyła ramieniem.-Ale to fajne, prawda, Rick?- zwróciła się do chłopaka, który wpatrywał się w przechodniów.
-Jasne skarbie. To wręcz nieziemskie- skomentował, na co jego dziewczyna zaczęła chichotać.
-Kocham cię, wiesz?- z czułością cmoknęła go policzek.
-No weźcie się teraz nie migdalcie, jak jem, ok.?- powiedziała Dominika z pełnymi ustami ciasta.
-Bez urazy, ale jesz jak świnia.- zaśmiała się Anna.
-Haha, wyjątkowo masz rację.- Inkub zatrzepotał skrzydłami i odchylił się na krześle.
Z zaciekawieniem zaczęłam rozglądać się  po straganach i sklepikach. Kawałek od nas na schodach siedział elf i grał na jakimś dziwnym instrumencie, który krojem i dźwiękiem przypominał gitarę. Wokół zebrała się grupka osób w tym dzieci. Strasznie rozczulił mnie widok pani faun(kurde, no nie wiem jak ją inaczej określić) z długimi złotymi włosami, która za rękę trzymała małego fauna, o brązowych włoskach i brązowej sierści na kopytach. To było jednocześnie tak normalne i nienormalne w jednym.
Kątem oka zauważyłam, że wampir na mnie patrzy, więc lekko się do niego uśmiechnęłam, a on w odpowiedzi błysnął kłami.
-Pachniesz bardziej jak człowiek, niż mag.- Powiedział, a mnie przeszły ciarki.- Długo tu jesteś?
-Od wczoraj.
-Ej, nie patrz na nią, jak na obiad, bo twój wisior wyląduje zaraz w kanale.- Zagroziła Dominika. Atmosfera się zagęściła, więc wybuchnęłam histerycznym śmiechem.
- Wiecie, że jak chce spalić się jedno takie ciastko, to trzeba biegać pół godziny ?-rzuciłam od czapy i spłonęłam rumieńcem. Chyba pójdę się gdzieś zakopać na najbliższe sto lat.
-Właśnie! Zakupy! Całkiem zapomniałam.- Dominika uderzyła się w czoło i wstała. Położyła kilka złotych monet na stoliku i uśmiechnęła się do wszystkich pogodnie.-My już pójdziemy, pa wszystkim i do zobaczenia!- posłała wszystkim całusy i odciągnęła mnie. Zdążyłam pożegnać się z Miyumi i Lwem, którzy wydawali się całkiem fajni i podreptałam za dziewczyną w kierunku najbliższego sklepu z ciuchami.
-Uf, ale ja nie lubię tego kolesia- burknęła, gdy drzwi sklepu się zamknęły.- Kiedyś ktoś zerwie mu ten krowi łańcuch i się usmaży. Nie będę go żałować.
-Też nie będę jego fanką. Patrzył na mnie, jak na stek.- Byłam urażona. Stek! Polędwicę, jeśli już. Może frytki do tego?
-To dlatego, że wampiry odzwyczaiły się od zapachu jeźdźców i nie odróżniają ich od ludzi.
Z lekką obawą rozejrzałam się wokół sprawdzając, czy aby na pewno, nie czyha na mnie żaden wampir z chętką na moją krew.
-Jesteś pewna, że wrócę dziś do domu?- uniosłam brew, jak najbardziej poważna.
-Wiesz…- zaczęła niewinnie i schowała się za wieszakami.
-Jesteś okrutna, ot co.
-Może, ale wiesz jak to mówią… Boże, jakie piękne buty!
-A co to znaczy?- zdziwiłam się, ale gdy spojrzałam w kierunku, w którym patrzyła dziewczyna, od razu zrozumiałam.- Fiu fiu.
-One muszą być moje!- Dominika zaraz znalazła się przy butach. Były to śliczne szpilki rozmiar trzydzieści osiem, w  kolorze bladego różu. Na każdym bucie była biała marszczona kokardka, która przyciągała wzrok. Jeśli ktoś ma długie nogi, chude jak patyki, to te buty prezentować się będą  świetnie.
Domi spojrzała na cenę i jęknęła.
-Kurde, drogie, ale nie mogę ich tak zostawić na pastwę losu… A co tam, Ulrich nie musi wiedzieć, że przepuszczam jego pieniądze na buty- uśmiechnęła się diabelsko i pobiegła po sprzedawcę.
______________________
Wiem- nudne jak flaki z olejem ;/ Ale kurde, skończyły mi się ferie, i nauczyciele za wszelką cenę starają się pobudzić nas do nauki. I nie wiem jak u innych, ale mnie osobiscie to nuży jeszcze bardziej :( Cóż... W następnej notce postaram się zawrzeć, coś bardziej efektownego od spotkania ze starymi znajomymi. Sayonara!

8 komentarzy:

  1. Może faktycznie brakowało trochę akcji, ale według mnie rozdział jest super :D. Rido jest świety. Odrazu go polubiłam i szczerze mówiąc sama bym chciała takiego mieć :P A znajomi Dominiki? Myślę, że "nieziemscy" będzie dobrym słowem na określenie ich (zarówno dosłownie, jak w przenośni). No i oczywiście Jagoda jak zwykle umie "świetnie" wybrnąć z każdej sytuacji (>.<): "Wiecie, że jak chce spalić się jedno takie ciastko, to trzeba biegać pół godziny ?" Mi osobiście bardzo się podobało :)
    Pozdro
    Melyonen

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. *Rido - nie "świety", tylko świetny :p literówka, a ile zmienia :)

      Usuń
  2. Mi się bardzo podobało Zołzo!! Czekam na następne rozdziały...

    Diri

    OdpowiedzUsuń
  3. Szkoła odmóżdża. To chyba jest już wpisane w naturalny porządek rzeczy. Ni stąd ni zowąd wszelkie próby kreatywnego wykorzystania chwili wolnego czasu, pomiędzy nauką a narzekaniem, że trzeba się uczyć, spełzają na niczym. Bo nawet, gdyby zebrać się w sobie, okazuje się, że weny zupełnie brak. Każdy kiedyś przez to przechodzi.
    Głowa do góry i nic na siłę. ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Boże, dziękuję, za takich miłych czytelników! Jesteście świetne wiecie, potraficie wesprzeć człowieka! ;) GreenV masz rację: Szkoła nie uczy, ona odmóżdża ^^ Ciekawie, ale prawdziwie powiedziane ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. U mnie 13 rozdział :)

    http://harrymione-diary.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 15 rozdział :D

      http://harrymione-diary.blogspot.com/

      Usuń
  6. Mnie się podoba, i czekać będę wiecznie nawet :3 Wierna tobie, Zołzo !

    OdpowiedzUsuń