czwartek, 14 lutego 2013

Rozdzial IX


-Pies, siad! Natychmiast!- Dominika zatrzymała nas w pół kroku i oboje spojrzeliśmy na nią zdziwieni.- Na co czekasz?- założyła ręce na biodrach i ruchem głowy wskazała podłogę. Pies zaskomlał i usiadł, choć było widać, że nie wie o co chodzi.
W sumie, ja też nie bardzo wiedziałam, ale miałam taki mętlik w głowie, że sama nie miałam pojęcia co robię.- Ty wstań, Jagoda…- Westchnęła, pomstując moją głupotę.
 Uświadomiłam sobie, że siedzę na ziemi, więc czym prędzej wstałam, otrzepałam się i odkaszlnęłam, żeby ukryć zakłopotanie.
-Rido, to Jagoda. Jagoda, to Rido- przedstawiła nas sobie.-No już, podajcie sobie ręce i idziemy dalej.- Spojrzałam na nią jak na wariatkę. Tu są chyba jakieś opary w powietrzu albo coś, bo takie zachowanie nie jest normalne.
Pies niechętnie wstał i podszedł do mnie, po czym najzwyczajniej w świecie podał mi łapę, a jako że sięgał mi niemal do ramienia, wyglądało to niezwykle komicznie. Spojrzałam na Dominikę, szukając pomocy, ale ta ponagliła mnie tylko wzrokiem. Z ociągiem chwyciłam wyciągniętą kończynę i uważając na pazury, które wyglądały na ostre i chętne do spotkania się z moją twarzą, potrząsnęłam nią.
Potwór szczeknął w odpowiedzi i wesoło polizał mnie po twarzy.
Zdziwiona do szpiku kości pobiegłam za Dominiką w głąb korytarza, a gdy Rido zniknął mi z oczu, odezwałam się do niej z wyrzutem.
-Mówiłaś, że tu nie ma potworów!
-Czy coś ci się stało? No właśnie. To nie jest potwór.
-A niby co? Pudelek?- zakpiłam.
-Prawdopodobnie bestia z Gevaundan, ale nie mamy pewności.
-TA Bestia z Gevaundan?! Ta sama, która zabijała ludzi we Francji w osiemnastym wieku?!
-Wiesz, wydaje mi się, że to raczej jej potomek, ale kto wie?
Dziewczyna wzruszyła ramionami i stanęła przed ścianą kończącą korytarz. Potem odwróciła się w lewo i wyszeptała pod nosem jakąś inkantację, kreśląc w powietrzu kilka symboli. Coś brzęknęło, chrupnęło i ściana zniknęła, pokazując następną ścianę, na której wisiała broń. Łuki, strzały, miecze, noże, topory i toporki, kosy i mnóstwo innych ostrych rzeczy, o których nawet nie chciałam myśleć. Bo raczej nie używali ich do krojenia pieczywa.
-Przyszliśmy tu broń? A co będziemy nią robić?- zapytałam głupio.
- Zrobimy sobie piknik, a co myślałaś?- Uśmiechnęła się pobłażliwie, podając mi mały scyzoryk, który schowałam w staniku, bo niestety kieszeni nie miałam.
-Dobra, już nic nie mówię. Ale, żeby było jasno, nie umiem używać takich rzeczy.
-Spoko, i tak pewnie nic się nie stanie, ale przezorny zawsze ubezpieczony.
Dla siebie wzięła większy składany nożyk i włożyła go do jednej z licznych kieszeni.
To niesprawiedliwe, że ona miała ich tak wiele, a ja ani jednej.
-Sprawą bezpieczeństwa. Po co taka ochrona dla jakichś mieczy? To bez sensu- spytałam, gdy kierowałyśmy się już powrotem.
-Och, to nie jest zwykła broń. Część z niej jest magiczna i nawet my jej nie używamy. Jest tu tyko schowana, żeby nie trafiła w niepowołane ręce. Poza tym, w tych  tunelach jest wiele innych tajemnic, o których nawet ja i Dominik nie mamy pojęcia. Wierz mi, Rido jest tylko potulnym pieskiem w porównaniu do tego, co czai się w reszcie korytarzy. Nie chciej nigdy  trafić na jedną z nich.- Po ponurym wyrazie jej twarzy, zrozumiałam, że jest jak najbardziej poważna.
Przechodząc obok psa, nawet ośmieliłam się go pogłaskać, za co zostałam nagrodzona zimnym szturchnięciem nosa. Faktycznie, Rido zyskiwał przy bliższym poznaniu, ale jego kościsty ogon wciąż przyprawiał mnie o ciarki. Z tych wszystkich zdarzeń i stresów schudłam chyba dobre pięć kilo. Oby tak dalej.
Gdy znalazłyśmy się w domu, szatynka znów tryskała humorem, tak jak rano.
-Już się nie mogę doczekać, aż spotkamy, moich znajomych. Zobaczysz, będzie ekstra- zapiszczała, gdy szłyśmy przez podwórko w kierunku leśnej ścieżki.
Na wieść o jej znajomych oblał mnie zimny pot i zamurowało mnie. Ogarnął  mnie lęk, a co jeśli… Wspomnienia z plaży wróciły z całą mocą i musiałam walczyć ze sobą, żeby się nie rozkleić.
-Są fajni, w ogóle w mieście jest super i… Hej, ty płaczesz?- zatrzymała się, widząc, że dolna warga drży mi okropnie.
-Nie, tylko coś mi wpadło w oko.-Szybko ogarnęłam się i wymusiłam uśmiech.- Idziemy?
-Nie, dopóki nie powiesz o co chodzi.
Minuta minął nam w ciszy podczas której zbierałam myśli.
-To co się stało na plaży… wciąż nie mogę zapomnieć- wyszeptałam i spuściłam głowę zawstydzona. A obiecałam sobie, że już więcej nie będę płakać.
-Ojej, moje biedactwo- Dominika przytuliła mnie, a ja poczułam, ze nie jestem sama, i że mogę na niej polegać.- Nie przejmuj się nimi. Moi znajomi nic ci nie zrobią, bo wiedzą, że w ten sposób zadarliby także ze mną. A wierz mi, tego wolą raczej uniknąć- zachichotała, a mnie udzielił się jej dobry nastrój i trochę się rozluźniłam.
-Rozumiem i popieram ich.- Potrząsnęłam włosami, a w moje ramiona wskoczyło coś oślizgłego.
-Cześć Ceol!- Dominika pogłaskała smoka za uchem, a ten zaczął mruczeć i przymilać się jak kociak.
-Słodki jest- rozczuliłam się, patrząc w jego błękitne oczy okolone spiralnymi wzorami.
-No, szkoda, że nie możemy go wziąć. Spadaj już Cel, zostajesz.
Smok w odpowiedzi buchnął jej dymem w twarz i machając skrzydłami poleciał za niebieskim owczarkiem, który ganiał biedne, nieco zdziwaczałe kury.
-Wstręciuch- mruknęła szatynka, kaszląc i odpędzając ręką dym z twarzy.
-A ja tam go lubię.- Wyszczerzyłam się.- Ej, a jak to jest, że nikt go jeszcze nie zauważył, skoro on sobie tak bezkarnie biega po ogrodzie i niszczy rabatki kwiatowe?
-No bo… Co?! Moje rabatki?!- wykrzyknęła i z chęcią mordu w oczach zaczęła rozglądać się za moim maluchem. Zaśmiałam się.
-Żarcik- rozłożyłam niewinnie ręce.
-Ty wariatko, bo mnie o zawał przyprawisz.- przyłożyła dłoń do serca i westchnęła teatralnie..
-A co tym bieganiem luzem?- powtórzyłam.
- Wokół posiadłości jest zaklęcie, które działa na zasadzie lustra weneckiego. My widzimy co się dzieje na zewnątrz, ale dla postronnego widza w tym miejscu są tylko drzewa. Gdy ktoś się zbliża smok ma czas by się ukryć, a tu jest naprawdę wiele kryjówek.
-Takie buty- pokiwałam z uznaniem głową i poszłyśmy w końcu dalej, chcąc dotrzeć do miasta przed zachodem słońca. Hmmm… Ciekawe co robi teraz Daria…
-Ej, a tak właściwie, jakim cudem macie tu prąd i bieżącą wodę?!
-Szczerze, to nawet się nad tym nie zastanawiałam…- wzruszyła ze śmiechem ramionami.- Tak działa magia, przyzwyczaisz się.
Następne dziesięć minut minęło na luźnej rozmowie na głupie babskie tematy, gdy nagle…
-Czy to śnieg?
-Ale jest środek lata!
-Co nie zmienia faktu, że właśnie rozpadał się śnieg.-stwierdziłam.- Masz rację, magia chyba jeszcze nie raz mnie zaskoczy.- Zaśmiałam się, łapiąc płatek śniegu na język. Dominika nie cieszyła się tak jak ja, przez co przystanęłam zdziwiona.
- Magia cię zaskoczy, ale to nie jest magia. No, chyba że czarna.
-Czarna?
-Tak, czarna. Zła w sensie.- Zmrużyła oczy.- To nie wróży nic dobrego. Manipulacja pogodą nie jest dobrym znakiem, ale cóż. W wiosce jest Ulrich, więc nic nam tam nie grozi, a Dominik ma w domu, wielu obrońców, w tym Rido.- Puściła mi oczko, ale widziałam, że jest spięta.
-Może rozsądniej będzie wrócić, co?- zapytałam z nadzieją na powrót.
-O nie! Napaliłam się na te zakupy i zrobię je, choćbym miała walczyć z samym Volfrangiem.
I poszłyśmy dalej, choć atmosfera była trochę napięta, przynajmniej do czasu, gdy śnieg nie przestał prószyć, a nam nie poprawiły się humorki.
Kilka minut później drzewa zaczęły ustępować miejsca domkom. Większym i mniejszym. Niektóre były nawet okrągłe i szklane, jak bańki mydlane, ale nie były przezroczyste. Zauważyłam, że co większe drzewa, miały drzwi i okna, jakby też były zamieszkane. Przeszłyśmy między dwoma drewnianymi domkami i wyszłyśmy na ruchliwą uliczkę. Wokół pełno było sklepików i kawiarenek, nad którymi wisiały szyldy zachęcające do wejścia. Sprzedawcy stali przy straganach i wykrzykiwali swoje oferty. Wszystko wyglądało jak w średniowiecznym filmie. Może z wyjątkiem tego, że brukowaną kocimi łbami ulicą nie chodzili ludzie. Tak samo straganiarze nimi nie byli. Zdałam sobie z tego sprawę, gdy zza półki pełnej dziwnych pomarańczowych owoców, które wyglądem przypominały napęczniałe jabłka, wyszedł mężczyzna i stukając kopytkami podszedł do kobiety, której z pleców wyrastała para pięknych, koronkowych i cienkich jak mgiełka skrzydeł.
- O w mordę- wyszeptałam, wpatrując się w magiczne istoty, które pojawiały się i znikały. Widziałam też kilka normalnych osób, które nie wyglądały w żaden sposób na magiczne.- Powiedz mi jeszcze, że macie tu Hogwart, a już nigdy nie wrócę do domu!- zawołałam z entuzjazmem.
-Hogwart? Ten od Harry’ego Pottera, tak?- upewniła się.
-Dokładnie.
-Niestety, zmartwię cię, bo Hogwartu nie mamy, ale…
-Dominika?! Kopę lat!
Kawałek dalej  w kawiarence o wdzięcznej nazwie ,Ptyś’ siedziała grupka osób. Każdy był inny, ale na swój sposób byli podobni i wyglądało na to, że uwielbiają przebywać w swoim towarzystwie. Śmiali się i poszturchiwali jeden przez drugiego, a para w kącie wyglądała na zakochanych.
-Szybko się znaleźli. Nici z zakupów- Dominika uśmiechnęła się radośnie i zaczęłyśmy przebijać się przez tłum kolorowych postaci  w kierunku kawiarenki.
-Długo cię nie było, kochana.- Szatynka wyściskała wszystkich po kolei, a mnie z każdą kolejną osobą robiło się coraz słabiej.
-Masz nową koleżankę? Kto to?- śliczna dziewczyna, wyglądająca jakby wyciągnęli ją prosto z japońskiego anime, która siedziała w kącie przytulona do równie urodziwego chłopaka, wskazała na mnie głową.
-Poznajcie, oto Jagoda, ona jest… eee… czarownicą, jak ja- wybrnęła niezręcznie. Choć byłam nieco zdziwiona dlaczego nie powiedziała prawdy, to postanowiłam siedzieć cicho.
Posypały się chóralne, ale trochę niepewne przywitania.
-Możemy się dosiąść?- Domi nawet nie czekając na odpowiedz, wzięła sobie krzesło od stolika obok, a ja poszłam w jej ślady, nie bardzo wiedząc jak się zachować.
-Po co pytasz, skoro nawet nie czekasz na odpowiedz?- rzucił przekornie jakiś chłopak o jasnoblond włosach i brązowych oczach. Miał ostre rysy twarzy i wysokie kości policzkowe, a jego nos przypominał te z greckich monet. Wyglądałby normalnie, gdyby nie starannie złożone skrzydła na jego plecach w odcieniu wyblakłej czerni, które miarowo drgały przy oddechu.
-Bo chciałam być uprzejma-wyszczerzyła się i mrugnęła do niego.- A może przedstawicie się, mojej przyjaciółce? Nie widzicie, że jest przerażona jak jelonek w sezonie polowań?- zauważyła i cała uwaga skupiła się na mnie. Siłą woli powstrzymałam się przed opuszczeniem głowy i powiedzeniem czegoś głupiego w stylu ,lubię placki’, i spojrzałam wszystkim w oczy, przez co dostałam napadu drgawek.
-Z nią na pewno wszystko w porządku?- zapytała brunetka, o wielkich oczach, która od pasa w dół była wężem. Ciekawe jak ona załatwia swoje potrzeby fizjologiczne.- Wygląda, jakby miała za chwilę kopnąć w kalendarz…
-Spoko, jest zwyczajnie nieśmiała.
-Nie jestem nieśmiała, tylko ostrożna w stosunku do obcych- poprawiłam ją, dziwiąc się, że głos mi nie zadrżał.
-Jestem Miyumi- przedstawiła się dziewczyna w kącie i wskazała swojego chłopaka- a to Rick.- Rudzielec miło pokiwał głową w moim kierunku i z czułością pogłaskał swoją dziewczynę po ręce.- Jesteśmy magami.
-Miło mi- uśmiechnęłam się z wdzięcznością.
-Lew- chłopak o wyglądzie greka, podał mi dłoń, a jego skrzydła nieco się uniosły. Zauważył, że na nie patrzę i posłał mi miły uśmiech.- Inkub.
-Anna- dziewczyna, która w połowie była wężem zmrużyła oczy i dystyngowanie podała mi dłoń- Echidna, jedna z rzadszych istot.-Powiedziała z dumą i nastroszyła swoje długie, falowane włosy.
-Jesteś najrzadszą  i najbardziej napuszoną istotą jaką kiedykolwiek poznałem- Chłopak blady jak ściana z ciemnymi workami pod oczyma odezwał się do niej z sarkazmem i szturchnął ją łokciem w żebra. Miał wściekle fioletowe włosy i czarne oczy.
-Ale za to mnie lubisz.- Anna zamrugała do niego kokieteryjnie i końcówkę ogona oplotła wokół jego kostki.
Echidna mnie przerażała, a ten facet obok jeszcze bardziej. Zwłaszcza gdy w uśmiechu ukazał długie kły. Koleś był wampirem!  Ale przecież jest środek dnia… Przeleciałam wzrokiem jego sylwetkę i znalazłam rozwiązanie zagadki. Na jego szyi wisiał gruby złoty łańcuch, na którego końcu zaczepione było duże, misternie rzeźbione słońce w odcieniu miedzi.
-Ej, a gdzie kelner? Uprzejmości uprzejmościami, ale ja głodna jestem!- wykrzyknęła Dominika, gdy wszyscy już się znaliśmy. Jakby na zawołanie obok stolika rozległo się ciche pyknięcie i koło czarownicy stanęła dziewczyna o wyglądzie Gotki, ale takiej bardzo wesołej Gotki.
-Co podać? Polecam Kolorium leśnych elfów, na prawdę niebo w gębie! Sama próbowałam i nie żałuję. To jak, co sobie życzycie? A może coś do picia? Na waszym miejscu poprosiłabym o sok z rikszi, świetny na skórę twarzy i włosy.- Zamrugałam zdziwiona powiekami. Dziewczyna mówiła tak szybko i takim wesołym tonem, że nie wiedziałam, czy mam już odpowiedzieć, czy czekać na ciąg dalszy, jednak Dominika przejęła pałeczkę.
-Poprosimy kartę dań- zgasiła biedaczkę, jednak tej szybko wrócił humor i stała nad nami podrygując i zachwalając jedzenie.
W końcu czarnowłosa zniknęła z zamówieniem i kilka chwil później przyniosła nam coś o wyglądzie ciasta czekoladowego i milkshake‘a. Niepewnie dźgnęłam palcem swoją porcję, sprawdzając czy aby z ciasta nie wyskoczy na mnie żabo-podobny potwór.
-Nie cykaj się. To naprawdę smaczne- Dominika na potwierdzenie swoich słów nabiła kawałek ciasta na widelec i włożyła do ust, z wypisanym na twarzy błogostanem.
-Okej, ale pamiętaj, że jesteś za mnie odpowiedzialna.- zastrzegłam i zjadłam kawałek swojego placka. Aż się zakrztusiłam. Domi zaczęła klepać mnie zaniepokojona po plecach.
-Żyjesz?
-Miałaś rację, to jest pycha!
Wszyscy przy stoliku się zaśmiali i wrócili do przerwanych rozmów.
 Byłam już trochę ośmielona, więc zwróciłam się do dziewczyny, która przedstawiła się jako Miyumi.
. -Mogę o coś spytać?
-Jasne, o co?- wychyliła się zaciekawiona w moją stronę.
-Hmm… Jesteś Chinką czy Japonką?- wymruczałam cicho, i w myślach walnęłam się po łbie. A co jeśli ją uraziłam tym pytaniem?
Dziewczyna tylko zaczęła się śmiać.
-Japonką, a ty? Czeszką?- zapytała, zabawnie przechylając głowę.
-Nie-zdziwiłam się. -Polką, bo przecież jesteśmy w Polsce, prawda?
-No coś ty! To jest coś w rodzaju równoległego wymiaru- wyjaśniła z uśmiechem.- Ja pojawiłam się tu prosto z Japonii, tak jak ty prosto z Polski.
Potaknęłam głową w zdumieniu.
-W takim razie, jak to jest możliwe, że możemy rozmawiać, skoro nigdy nie miałyśmy kontaktu z naszymi językami?
-Nie wiem.- Wzruszyła ramieniem.-Ale to fajne, prawda, Rick?- zwróciła się do chłopaka, który wpatrywał się w przechodniów.
-Jasne skarbie. To wręcz nieziemskie- skomentował, na co jego dziewczyna zaczęła chichotać.
-Kocham cię, wiesz?- z czułością cmoknęła go policzek.
-No weźcie się teraz nie migdalcie, jak jem, ok.?- powiedziała Dominika z pełnymi ustami ciasta.
-Bez urazy, ale jesz jak świnia.- zaśmiała się Anna.
-Haha, wyjątkowo masz rację.- Inkub zatrzepotał skrzydłami i odchylił się na krześle.
Z zaciekawieniem zaczęłam rozglądać się  po straganach i sklepikach. Kawałek od nas na schodach siedział elf i grał na jakimś dziwnym instrumencie, który krojem i dźwiękiem przypominał gitarę. Wokół zebrała się grupka osób w tym dzieci. Strasznie rozczulił mnie widok pani faun(kurde, no nie wiem jak ją inaczej określić) z długimi złotymi włosami, która za rękę trzymała małego fauna, o brązowych włoskach i brązowej sierści na kopytach. To było jednocześnie tak normalne i nienormalne w jednym.
Kątem oka zauważyłam, że wampir na mnie patrzy, więc lekko się do niego uśmiechnęłam, a on w odpowiedzi błysnął kłami.
-Pachniesz bardziej jak człowiek, niż mag.- Powiedział, a mnie przeszły ciarki.- Długo tu jesteś?
-Od wczoraj.
-Ej, nie patrz na nią, jak na obiad, bo twój wisior wyląduje zaraz w kanale.- Zagroziła Dominika. Atmosfera się zagęściła, więc wybuchnęłam histerycznym śmiechem.
- Wiecie, że jak chce spalić się jedno takie ciastko, to trzeba biegać pół godziny ?-rzuciłam od czapy i spłonęłam rumieńcem. Chyba pójdę się gdzieś zakopać na najbliższe sto lat.
-Właśnie! Zakupy! Całkiem zapomniałam.- Dominika uderzyła się w czoło i wstała. Położyła kilka złotych monet na stoliku i uśmiechnęła się do wszystkich pogodnie.-My już pójdziemy, pa wszystkim i do zobaczenia!- posłała wszystkim całusy i odciągnęła mnie. Zdążyłam pożegnać się z Miyumi i Lwem, którzy wydawali się całkiem fajni i podreptałam za dziewczyną w kierunku najbliższego sklepu z ciuchami.
-Uf, ale ja nie lubię tego kolesia- burknęła, gdy drzwi sklepu się zamknęły.- Kiedyś ktoś zerwie mu ten krowi łańcuch i się usmaży. Nie będę go żałować.
-Też nie będę jego fanką. Patrzył na mnie, jak na stek.- Byłam urażona. Stek! Polędwicę, jeśli już. Może frytki do tego?
-To dlatego, że wampiry odzwyczaiły się od zapachu jeźdźców i nie odróżniają ich od ludzi.
Z lekką obawą rozejrzałam się wokół sprawdzając, czy aby na pewno, nie czyha na mnie żaden wampir z chętką na moją krew.
-Jesteś pewna, że wrócę dziś do domu?- uniosłam brew, jak najbardziej poważna.
-Wiesz…- zaczęła niewinnie i schowała się za wieszakami.
-Jesteś okrutna, ot co.
-Może, ale wiesz jak to mówią… Boże, jakie piękne buty!
-A co to znaczy?- zdziwiłam się, ale gdy spojrzałam w kierunku, w którym patrzyła dziewczyna, od razu zrozumiałam.- Fiu fiu.
-One muszą być moje!- Dominika zaraz znalazła się przy butach. Były to śliczne szpilki rozmiar trzydzieści osiem, w  kolorze bladego różu. Na każdym bucie była biała marszczona kokardka, która przyciągała wzrok. Jeśli ktoś ma długie nogi, chude jak patyki, to te buty prezentować się będą  świetnie.
Domi spojrzała na cenę i jęknęła.
-Kurde, drogie, ale nie mogę ich tak zostawić na pastwę losu… A co tam, Ulrich nie musi wiedzieć, że przepuszczam jego pieniądze na buty- uśmiechnęła się diabelsko i pobiegła po sprzedawcę.
______________________
Wiem- nudne jak flaki z olejem ;/ Ale kurde, skończyły mi się ferie, i nauczyciele za wszelką cenę starają się pobudzić nas do nauki. I nie wiem jak u innych, ale mnie osobiscie to nuży jeszcze bardziej :( Cóż... W następnej notce postaram się zawrzeć, coś bardziej efektownego od spotkania ze starymi znajomymi. Sayonara!

czwartek, 7 lutego 2013

Rozdział VIII


Obudziło mnie pianie koguta na podwórzu. Zdziwiło mnie to, bo przecież nie mamy kur. Zreflektowałam się w chwili, gdy nad moją głową zawisła czyjaś uśmiechnięta twarzyczka.
- I jak się spało?
- Czy ja wiem…- mruknęłam, wciąż jeszcze czując się ospała i niezdolna do życia. Kawy! Potrzebuję kawy! Jestem jak uzależnione zombie.  Jeśli z rana nie wleję w siebie pół litra kofeiny, to będę zmuszona do zjedzenia czyjegoś mózgu, żeby móc normalnie funkcjonować.
- Oj, chyba się biedactwo nie wyspało, co?- zaśmiała się ciepło.- Nie martw się, pierwsze noce na ogół bywają trudne.
-Pewnie racja.- potaknęłam bez przekonania.- Macie może kawę? A najlepiej to cały dzban?- czułam się jak narkoman na głodzie. Okropność. Chyba czas zacząć walkę z nałogiem.
- Zwariowałaś? Tylko herbata. Ale za to ta z krokusa, stawia na nogi lepiej niż kofeina. Chcesz, to mogę ci zaparzyć.- zaproponowała. Zauważyłam, że ona mimo tak wczesnej pory, były już w pełni ubrana i odświeżona, i wyglądała jak chodząca reklama pasty do zębów.
-Może być- rozeźlona brakiem mojego narkotyku wbiłam twarz w poduszkę i warknęłam. Nie dane mi było jednak złościć się długo, bo Dominika brutalnie zerwała ze mnie kołdrę.
- Wykaż trochę alternatywy Jagódko, nie bądź takim leniem, jak mój irytująco uroczy braciszek i wstań.
Miałam ochotę ją uderzyć, ale zważając na to, że byłam u nich gościem, opanowałam się.  Z jękiem protestu wstałam na równe nogi.
- No nie obraź się, ale przydałaby ci się solidna porcja ćwiczeń.- zauważyła z przekąsem.
-Chyba się jednak obrażę. Foch z przytupem!- I odwróciłam się w kierunku łazienki. Tak naprawdę wiedziałam, ze dziewczyna ma rację, ale nigdy nie miałam odpowiedniej motywacji, żeby schudnąć, ale może teraz to się zmieni…
-Ja żartowałam!
Rzuciłam jej znaczące spojrzenie.
-No dobra, nie do końca był to żart, ale według mnie wyglądasz prawie jak modelka!- zapewniła żarliwie.
- To miłe, ale modelki wyglądają raczej jak anorektyczki, a nie kawał szynki prosto od rzeźnika.-Zgasiłam ją.
-Hej! A znasz jakiegoś faceta, który nie lubiłby szynki?
-Mocny argument- pokiwałam z uznaniem głową, po czym obie wybuchnęłyśmy nie kontrolowanym śmiechem, który obudził wciąż śpiącego chłopaka.
-Czego się tak drzecie, głupie baby? Ja tu próbuję spać- wymruczał sennie, a wyraz twarzy jego siostry świadczył, że jest gotowa do kontrataku.
-Czy. Ty. Mnie. Nazwałeś. Głupią?- wysyczała przez zaciśnięte zęby, ręce zakładając na biodrach. Zauważyłam, że bardzo lubi tę pozę. Dominik leniwie otworzył jedno oko i uśmiechnął się szelmowsko.
- Nie. Ja stwierdziłem fakt.- Wzruszył ramionami, a Domi porwała wielką i okrutnie twardą poduszkę z kanapy na której spałam i zaczęła naparzać nią brata. Miałam niesamowity ubaw widząc ich razem szamocących się w pościeli i tłukących tak, jak tylko rodzeństwo potrafi.
-Lepiej byś wstał, debilu, a nie walisz głupa.- Odezwała się do niego, po raz tysięczny rzucając mu poduszką w twarz.
-Walić, to ja mogę, ale co innego, kochana.- Zaśmiał się, a jego siostra skrzywiła twarz z oburzeniem.
-Jesteś obrzydliwy, wiesz? Dziewczynę byś sobie znalazł, a nie nadwyrężasz biedną rękę.
- Hmmm… Kto wie?- rzucił mi znaczące spojrzenie, a ja spłonęłam rumieńcem. Zwłaszcza gdy zdałam sobie sprawę, że jestem ubrana w koszulkę, którą dostałam od Dominiki. Oczywiście w pierwotnym stanie, ubranie było na mnie jakieś pięć rozmiarów za małe, więc dziewczyna zaklęciem powiększyła je i dała mi do założenia.
Jednak nawet teraz bluzka nie zakrywała więcej niż było absolutnie konieczne i postanowiłam szybko schować się za bezpiecznymi drzwiami łazienki. Z pokoju jeszcze przez chwilę dochodziły mnie dźwięki przepychanek, ale potem się uspokoiło i mogłam bez obawy zająć się sobą.
Bez pośpiechu rozejrzałam się po pomieszczeniu. Było spore i wyłożone kafelkami w kolorowe rybki. Cała ściana z lewej pokryta lustrzaną taflą, doprowadzała mnie do histerii  Nie lubię luster. Moje odbicie wygląda, jakby wręcz ze mnie kpiło. Spojrzałam na swoje plecy, gdzie jeszcze wczoraj czarnym markerem było napisane ,Uwaga wieloryb’. Dziś skóra była czysta, jednak wciąż czułam ciężar liter i słyszałam szyderczy śmiech. Ukradkiem otarłam łzę z kącika oka. Wiedziałam, że nie ma sensu się przejmować, więc odwróciłam się w kierunku przestronnej wanny, wbudowanej w podłogę i odkręciłam kurki. Gorącym strumieniem popłynęła woda i buchnęła mi parą w twarz. Z małym uśmiechem zaczekałam chwilę, a potem z błogim westchnieniem zanużyłam się w lekko wrzącej cieczy.
-Ach jak mi dobrze, ach jak przyjemnie…- mruknęłam, gdy woda utuliła mnie po same uszy. Oparłam głowę o zimne kafelki i wylegiwałam się dobre pół godziny, dopóki nie zrobiło się chłodno.
Wyszłam z wanny otulając się różowym, puchatym ręcznikiem, który wisiał na haczyku obok komódki. Nucąc pod nosem bliżej nieokreślony kawałek, przejrzałam się w lustrze i wrzasnęłam.
-A pukać to cie nie nauczyli?!
Szczelniej otuliłam się tam gdzie było trzeba i oburzona spojrzałam na nieproszonego gościa.
-Pukałem, moja droga, przez bite pięć minut, a ty ani słowem się nie odezwałaś, więc pomyślałem, że może się utopiłaś albo poślizgnęłaś na kafelkach i potrzebujesz teraz jakiegoś bohatera, który mógłby wyciągnąć cię z opresji, i oto jestem.- Wyjaśnił dość logicznie, zważając na to, że wydawał się nieprzyzwoicie speszony. Jego słodka minka jednak mnie nie przekonała i postanowiłam, że chcąc nie chcąc, muszę go ochrzanić, bo tego wymaga ode mnie moja duma.
-Czy ty, bezmózga istota, wiesz co mogło się tutaj wyprawiać?- zapytałam spokojnie i nie czekając na odpowiedź, kontynuowałam- mogłam stać naga, lub, co gorsza, mogła najść mnie niespodziewana ochota, by pobawić się w striptizerkę i co wtedy?- skończyłam z wyrafinowaniem, choć naprawdę miałam ochotę zapaść się pod ziemię. Taki wstyd! ON widzi MNIE w samym ręczniku! Nawet nie chcę wyobrażać sobie, jak muszę według niego wyglądać. Mimo to, w głowie zobaczyłam wielką polędwicę z moją twarzą, która opływa w tłuszcz. Super. Jestem wielką, zakompleksioną, w dodatku nierozgarniętą, polędwicą!
-Dla mnie bomba.
-No właśnie… Co?!- zdziwiłam się, a moje usta utworzyły idealne ,o’.
-Chętnie bym to zobaczył, ale to może później, bo teraz musisz ustąpić łazienki starszym i iść do mojej siostry obgadać jakieś babskie sprawy.- Mrugnął do mnie i bezceremonialnie, jakby nic się nie wydarzyło, wypchnął mnie z łazienki.
-O, jednak żyjesz? Mówiłam, że nic ci nie jest, ale ten przygłup uparł się, że trzeba cię ratować. Faceci- ostentacyjnie przewróciła oczami i uśmiechnęła się.- To co? Dzisiaj na zakupy, nie?
-A czy nie mogłabym zwyczajnie pójść do domu? Tam mam caaałą szafę pełną ubrań- zauważyłam, z rozmachem rozkładając ręce, by pokazać ogrom mojej szafy.
-Z teoretycznego punktu widzenia- owszem, mogłabyś, ale co to byłaby za przyjemność?
-Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł…
-No weź, nie daj się prosić.- Spojrzała na mnie wielkimi oczami, przez co przypominała mi nieśmiałego jelonka.- Poza tym, czy ty wiesz jak tu jest nudno? Od dawna nie byłam w mieście, mnie też się należy trochę rozrywki nie uważasz?
-A ja sądziłam, że lubisz botanikę.
-Oj, no bo lubię, ale ile można chwasty wyrywać? Też mam swoje potrzeby, w końcu jestem dziewczyną i jeśli nie dostanę nowej pary butów przynajmniej raz w miesiącu to zaczynam wariować, więc zlituj się nad biednym człowiekiem i ubieraj to.
Rzuciła mi prosto w twarz stertę kolorowych szmat.
-No ty sobie chyba żartujesz- parsknęłam oburzona.
-Cóż… zawsze możesz chodzić w tym ręczniku albo nago. A odniosłam wrażenie, że mój brat nie miałby nic przeciwko.- Uśmiechnęła się figlarnie, a ja spłonęłam rumieńcem. Przez chwilę po prostu się w nią wpatrywałam.
-Na co czekasz?
-Aż się odwrócisz.
Dominika pacnęła się w czoło i wyszła na moment z pokoju. W ekspresowym tempie wciągnęłam ciuchy, które okazały się żółtą koszulką z  rękawem trzy czwarte w zielone i niebieskie pasy, czerwoną spódniczką przed kolano z mocno rozkloszowanym dołem i czarnymi zakolanówkami w duże, białe grochy. Ekstra. Dajcie mi jeszcze koszyk, wstążki we włosy, i Kraino Oz, przybywam!
-Mogę wejść?
-Jeśli życie ci niemiłe, to jasne, proszę.- Powiedziałam wesołym tonem.
Dominika nieśmiało włożyła głowę do środka i rzuciła na mnie okiem, po czym zapowietrzyła się gwałtownie.
-Powiedz choćby słowo, a zginiesz- zagroziłam.
Ta nie odezwała się, ale za to zaniosła się śmiechem tak głośnym, że aż kury na podwórzu się spłoszyły.
-Co wam tak wesoło?- Dominik z zaciekawieniem opuścił łazienkę, wycierając włosy, z których wciąż kapała woda. Był już ubrany w niebieską, kraciastą koszulę i sprane jeansy. Zmierzył mnie od stóp do głów i sam zaczął rechotać jak żaba.
Rzuciłam mu mordercze spojrzenie, ale mimo wszystko też się zaśmiałam.
-Wyglądam jak bombka choinkowa. W przenośni i dosłownie.- Stwierdziłam, kręcąc głową.
-Taką bombkę chętnie powiesiłbym na swojej choince- Dominik mrugnął do mnie zawadiacko, a ja spłonęłam rumieńcem, czując, że moje serce boleśnie rozbija się o żebra. Czyżby to coś miało znaczyć? Szkoda, że jestem u niego bez szans, zasmuciłam się.
-My idziemy dzisiaj do wioski, dasz sobie radę braciszku, prawda?
-Tak mamusiu, sądzę, że jestem już wystarczająco dużym chłopcem, by zostać sam w domu.
- Nie byłabym taka pewna, ale trudno.
- A gdzie jest Ulrich?- spytałam.
-Poszedł do pracy. Wiesz, tu u nas też trzeba zarobić na jedzenie i inne rzeczy. A po za tym, chodź już, chcę na zakupy!- Domi z entuzjazmem pięciolatki złapała mnie za rękę i wyciągnęła do przedsionka, gdzie we wnęce wisiały ubrania.
Zdziwiłam się, gdy zaczęła przesuwać zimowe kurtki, jakby czegoś szukała. Przecież na dworze było dobre dwadzieścia stopni.
W końcu dziewczyna przekopała się przez stertę ciuchów do kamiennej ściany. Z tylnej kieszeni swojej spódniczki wyciągnęła coś małego i puknęła tym trzy razy w jedną z cegieł, a potem wyrysowała na niej kształt pentagramu. W skupieniu patrzyłam na to co robiła.
Gdy na ścianie zawisła niewidzialna gwiazda kamienie zaczęły się rozstępować ukazując przejście.
-Ja tam nie wejdę.-Zastrzegłam od razu, widząc ciemność i pajęczyny wiszące pod sufitem.
-No co ty? Chłop czy baba jesteś?
Uniosłam brew do góry.
-Chcesz sprawdzić?
-To zostawię mojemu bratu, a teraz nie tchórz. Nic takiego tam nie ma. No z wyjątkiem jednego czy dwóch cieni.- Wzruszyła ramionami, a ja otworzyłam oczy przerażona.
-Czego?!
-Daj spokój, żartuję.- Po czym weszła w ciemność, a ja, niepewna o swoje życie, podążyłam za nią.
Dominika mruknęła pod nosem coś, co brzmiało jak ,luxo’* i pochodnie na ścianach rozbłysły ogniem..
-Wow!- mój cichy szept przerodził się głośne echo odbijane od zimnych, kamiennych ścian.
-Wiem.
Dziewczyna na moment odwróciła się i posłała mi uśmiech.
Przeszłyśmy kawałek, cicho rozmawiając. Podczas krótkiego spaceru dostałam strasznej gęsiej skórki i wciąż miałam wrażenie, że ktoś(lub co gorsza- coś) się we mnie wpatruje.
-Możemy już stąd wyjść? Tu jest… strasznie- wyszeptałam, chcąc być jak najciszej, bo bałam się, że zaraz coś wyskoczy na mnie z ciemności, chwyci w szponiaste pazury i wypruje mi flaki. Wyobraźnio! Nienawidzę cię!
-Jeszcze tylko…- reszta zdania została zagłuszona przez gardłowe warczenie. Tak jak w mojej głowie z ostępów mroku wyłoniły się najpierw szpony, czarne i długie, a zaraz potem wielkie cielsko o popielatej barwie w ciemniejsze cętki. Stwór był wysoki, miał szerokie bary i zwężony tył, na którego końcu bujał się ogon, który był-dosłownie!- kośćmi. Z szeroko rozwartej paszczy sterczały pożółkłe kły, a oczy lśniły niezdrowym blaskiem w świetle pochodni. Ogólnie całe stworzenie wyglądało jak hybryda psa z hieną i w żadnym wypadku nie miałam zamiaru poznawać go bliżej, bo nie wyglądał na chętnego do zabawy.
Zasłonił cielskiem cały korytarz i mruknął.
-Nie warcz na mnie, Rido, bo cię więcej nie odwiedzę.
Szczęka opadła mi dosłownie do samej ziemi, gdy zobaczyłam jak Dominika z szerokim uśmiechem podchodzi do tej oślinionej bestii i z czułością drapie ją za uchem. Mój świat stanął na głowie, ale chociaż będę żyć.
Rido zamachał kościstym ogonem długości całej mojej ręki i potulnie jak baranek usiadł na podłogę. W kącie kawałek dalej dostrzegłam legowisko z siana i strzępków materiałów. A to dobre! Ten straszny stwór, który wygląda tak, że sam Frankenstein by się nie powstydził, jest kanapowym pieszczochem? Wciąż kręcąc głową zdziwiona, patrzyłam jak Domi bawi się z tym czymś, jakby był jej ulubionym pieskiem.
Mimo oporów też podeszłam, ale Rido na mój widok zerwał się na równe łapy i zaczął stawiać pierwsze kroki w moją stronę, a ja szykowałam się do panicznej ucieczki z krzykiem, jak najdalej stąd.
__________________________________
* Lox łac. światło
  No i mamy kolejny rozdział, dedykowany Melyonen ^^ Zmotywowałam się specjalnie dla ciebie, a w mojej głowie rodzi się moc pomysłów na dalsze  przygody Jagody :D Kolejny rozdział już w trakcie pisania, więc jeśli nie dowalą nam nauką, a ja dostanę zastrzyku weny, to będzie się działo ;) Do zobaczenia w następnej notce, moje miłe ;D

poniedziałek, 4 lutego 2013

Rozdzial VII


30 minut wcześniej

Ulrich szybko poprawił ubranie i wysłał bliźniaki do ich pokoju. Chciał sam załatwić sprawę z wysłannikami Volfranga, więc czym prędzej popędził w kierunku drzwi wejściowych. Miał złe przeczucia co do tej niezapowiedzianej wizyty.
-Ach, Ulrichu! Tak dawno cię nie widziałem.
W progu domu stal wysoki mężczyzna w srebrnej zbroi. W prawej dłoni trzymał uzdę, na której końcu stał potężny srokaty perszeron.
-Baltazarze- Ulrich nieznacznie skinął głową, na znak powitania.- Co cię do mnie sprowadza?
-Nic szczególnego. Zwyczajnie przejeżdżaliśmy nieopodal i postanowiłem zajrzeć do ciebie.- Wzruszył ramionami, puszczając konia, który dumnym stępem odmaszerował do małego oddziału składającego się z elfów na koniach pociągowych. Baltazar również był elfem, co łatwo było rozpoznać po spiczastych uszach, które wystawały spod gęstych blond włosów.- Ale chyba nie będziemy rozmawiać na dworze, Ulrichu?
-Oczywiście, wchodź, wchodź. Mam tylko nadzieję, że sam…
Elf tylko się uśmiechnął i skrzypiąc zbroją wszedł powili do chatki.
Czarodziej był pełen obaw i nie wiedział czego ma się spodziewać.
- Może herbaty?- zaproponował, gdy usiedli w salonie. Na kolana wskoczył mu mały kundelek, którego zaczął machinalnie głaskać, dla uspokojenia.
-Nie, dziękuję, nie zabawię długo. Tak naprawdę przybyłem w pewnej bardzo ważnej dla króla sprawie.
- Króla?- zdziwił się Ulrich, choć domyślał się o co może chodzić.- A cóż on może ode mnie chcieć?
-Jak już zapewne wiesz, jeden ze smoków zdołał uciec. Musimy złapać go zanim zacznie siać spustoszenie w kraju. Trzeba odszukać tego gada nim wybierze sobie jeźdźca, inaczej wszyscy będziemy zgubieni. Nawet nie wyobrażasz sobie ogromu zniszczenia, jakie zacząłby wtedy roznosić! Spalone wioski, zniszczone lasy i uprawy. Eh, aż strach pomyśleć.- Baltazar wyglądał na szczerze przerażonego, jednak mag wiedział, że smoki nie plądrują wiosek, a  Volfrang boi się jedynie o swoja koronę i władzę, a przetrwanie plemion jest dla niego mało znaczącą sprawą.
-Masz, racje, to byłoby zaiste okropne. Jednak co to ma wspólnego ze mną?
- Podejrzewamy, że możesz wiedzieć, gdzie smok się ukrywa. Jesteś w końcu magiem, a młode smoki zawsze szukały u was pomocy, więc pytamy o to wszystkich czarodziejów z okolicy. Czy w ostatnim czasie odezwał się do ciebie jakiś?- ton głosu elfa z miłego zmienił się na ostry i nieznoszący sprzeciwu.
Ulrich zachował kamienną twarz i wyjrzał przez okno.
-Niestety, ale nie. Jednak miej pewność, że gdybym się czego dowiedział, to natychmiast was o tym powiadomię.- W jego głosie brzmiała taka szczerość, że nie sposób było domyśleć się prawdy. Także Baltazar niczego nie zauważył, ale z cieniem lekkiego powątpiewania wstał z kanapy z zamiarem opuszczenia tego domu, który tak źle mu się teraz kojarzył.
-A więc Mo….
W tej chwili z wnętrza domu dobiegł ich uszu hałas, który przywodził na myśl tłukące się szkło.
Elf natychmiast skierował się w stronę drzwi od piwnicy,  gdzie ukryta za szafami siedziała Jagoda. Ulrich zdenerwował się i spanikowany spróbował zatrzymać mężczyznę. Ten jednak szedł w zaparte i szarpnął za okrągłą, złotą klamkę. Drzwi były zamknięte zaklęciem, więc Baltazar nie mógł ich otworzyć. Za to mógł je wywarzyć… W korytarzu natychmiast pojawiły się bliźniaki, ciekawe tego co się dzieję i z uwagą zaczęły się przyglądać poczynaniom swojego mentora.
- Ależ mój drogi! Po co zaraz te nerwy, to pewnie tylko jakiś kociak coś przewrócił i tyle- bagatelizował.
-Otwieraj albo sam to zrobię.- Polecił podniesionym głosem, który nie wróżył niczego dobrego. Ulrich z westchnieniem, zaczął otwierać drzwi, w głowie kalkulując, jak wybrnąć z tego bagna, gdy nagle rozwiązanie znalazło się samo. Gdy tylko szpara między drzwiami a futryną byłą wystarczająco duża z piwnicy wyskoczył ogromnych rozmiarów, biały kocur, który mucząc i wywijając ogonem jak krowa, pobiegł korytarzem. Wszyscy odetchnęli z ulgą, a drzwi ponownie się zatrzasnęły.
-A nie mówiłem? Ten mały nicpoń, ciągle wchodzi do składziku i coś niszczy.
- Taaak… Dobrze, powiedzmy, że wierzę- zwrócił się w jego stronę, pocierając skronie.- Jeśli będziesz miał jakieś wieści od smoka, poinformuj nas natychmiastowo, rozumiesz? Bo w innym wypadku…
-Oczywiście, bez dnia zwłoki- zadeklarował i pożegnał nieproszonego gościa. Prawie biegiem wracał do miejsca gdzie nadal stały bliźniaki.

Perspektywa Jagody

Odetchnęłam z ulgą gdy drzwi jednak się zamknęły. Nasłuchiwałam chwilę, a gdy doszłam do wniosku, że jest w miarę bezpiecznie wskoczyłam po schodach na górę kilka razy potykając się i z impetem wypadłam na korytarz.
-Co się dzieję?! Nalot zombie? Nie umrzemy?- zapytam zaniepokojona. Jak zawsze w stresowych sytuacjach zadawałam niezbyt mądre pytania, więc żeby się uciszyć, zaczęłam nerwowo skubać paznokcie.
-Nie, nie. Nic nam NA RAZIE nie grozi. Uff… To nie na mojej lata. Chodź do salonu to objaśnię ci sprawę. Dominiko, zaparzysz nam herbatki z morszczynu? Muszę się trochę uspokoić.- poprosił, a dziewczyna bez chwili zwłoki pobiegła w kierunku kuchni. Mag skinieniem ręki wskazał mi kierunek i sam usiadł na miękkim fotelu obitym aksamitnie czarnym pluszem. Wymieniłam porozumiewawcze spojrzenia z Dominikiem i klapnęłam na brzeżku wersalki o tym samym materiale, co fotel.
-Widzisz, Jagódko, wieść o ucieczce smoka już się rozniosła, więc musimy być teraz nader ostrożni by się nie wydać- Ulrich przetarł czoło, rękawem zadziwiająco zwyczajnej kraciastej koszuli.- Baltazar nie mógł cię zobaczyć, inaczej domagałby się wyjaśnień. Chyba nie muszę mówić ci dlaczego, prawda?- upewnił się.
-Ależ oczywiście.- Skinęłam uprzejmie głową, i głodna wiedzy  nachyliłam się w jego kierunku.
-Baltazar jest elfem. Kiedyś, gdy byliśmy jeszcze młodzi, nie można było nas rozdzielić. Byliśmy przyjaciółmi od serca i oddalibyśmy za siebie życie. Jednak to się zmieniło, gdy Volfrang mianował się królem. Zaczął werbować armię. W tym także i nas. Ja byłem skromnym chłopakiem z biednej rodziny, ale nie przeszkadzało mi to. Jednak Baltazar zawsze wstydził się swojej sytuacji, dlatego gdy Volfrang zaczął obiecywać mu bogactwa i sławę, ten w końcu  dał się zagiąć i przystąpił do niego, zaślepiony chęcią zdobycia władzy. To smutne, że po tylu spędzonych razem latach, on całkiem o mnie zapomniał…- w ciepłych brązowych oczach błysnęły łzy. Miałam wielką ochotę zadawać pytania. Jedne mniej, inne bardziej istotne, jednakże widząc mgliste spojrzenie, postanowiłam milczeć i słuchać.- Baltazar próbował nakłonić mnie bym przyłączył się do niego, jednak ja wyczuwałem w Volfrangu zło. I to zło tak głębokie, że aż można było dostrzec jego ponurą poświatę.  Właśnie w tamtym momencie zakończyła się nasza wspaniała wieloletnia przyjaźń. Ale cóż. Baltazar dokonał własnego wyboru, który uważał za słuszny i ja jako jego przyjaciel uszanowałem tą decyzję, choć miała oznaczać kres naszej znajomości.
Gdy mag kończył swoją opowieść, pijąc herbatę, którą podczas opowieści przyniosła Dominika, sama miałam łzy w oczach i walczyłam ze sobą, żeby się nie rozkleić. Spojrzałam po  swoich towarzyszach i zauważyłam, że oni mają podobnie, a zapewne słyszeli tę opowieść nie raz nie dwa.
-Ulrichu… to takie… okropne! Jak on mógł ci to zrobić? Przecież był twoim przyjacielem!- wzburzyłam się.
-Słyszałaś- uszanowałem jego decyzję, nawet jeśli była mi ona nie w smak.
Miałam ochotę kopnąć tego całego Baltazara tam gdzie boli najbardziej. Jak można tak zniszczyć przyjaźń?
-No, ale dość użalania się nad sobą.-Ulrich wstał rześko, jakby herbatka z morszczynu(która naprawdę była pyszna) dodała mu energii.- Ja idę do moich zwierząt, a wy pokażcie Jagodzie jej nowego podopiecznego.-Mrugnął do mnie, machnął ręką, sprawiając, że pusta szklanka zniknęła i wyszedł zamaszystym krokiem na podwórko.
-Jakiego podopiecznego?- nie zrozumiałam.
Bliźnięta spojrzały po sobie z szerokim uśmiechem.
-No wiesz…- Dominik objął mnie ramieniem.
- Jak mogłaś zapomnieć…- A jego siostra mnie przytuliła.
-Że czeka na ciebie SMOK!
Pacnęłam się w czoło.
-Ale jestem głupia! Faktycznie wyleciało mi z głowy. Wiec chodźmy, chcę zobaczyć tego malucha.
I ze śmiechem przeszliśmy przez kilka pomieszczeń, by w rezultacie wyjść na tyłach domu, gdzie pasły się krowy.
-Jeju! Ile Ulrich ma tych zwierząt! Przecież utrzymanie ich musi kosztować majątek!- wykrzyknęłam, gdy nad naszymi głowami przeleciała pięknie opierzona ara, goniona przez szarego, skrzydlatego kociaka. Czy ja aby na pewno uciekając z plaży nie wpadłam pod jakąś osobówkę i nie leżę teraz w śpiączce w szpitalu?
-Wierz mi, tu jest bardzo inaczej niż w świecie ludzi. Jeszcze zdążysz się przekonać- mruknął z uśmiechem chłopak.
-No, a jak zobaczysz Ceola, to będziesz dopiero zachwycona. W ogóle to cieszę się, że smoczym jeźdźcem została dziewczyna, bo kolejnego faceta w tym domu bym nie zniosła. Brrr… Domyślasz się kto musi po nich sprzątać?
-Ty?
-Tak! Właśnie ja! A pierze kto ?
-Eee… Też ty?- zaczęłam niepewnie.
-To akurat robię ja- zaśmiał się Dominik.
-Jasne- prychnęła jego siostra.
-Ej!- zatrzymałam się gwałtownie, nagle coś sobie uświadamiając.
-Co się stało?
-Zapomniałam wyłączyć żelazko…- powiedziałam, głosem takim jakbym opowiadała w lesie na biwaku straszna historię. Ogłupiała mina bliźniaków wywołała u mnie śmiech.- Nie no, tak żartuję. Tylko wydawało mi się, że kiedy wybiegłam z plaży było już grubo po czwartej, a teraz słońce jest dopiero w zenicie…- spojrzałam w górę.
- Bo tak było, kochanie- zaśmiał się Dominik, a mnie przeszły przyjemne dreszcze.
-Nie spoufalaj tak, co?- odsunęłam się od nich, bo bałam się, że usłyszą moje kołaczące serce.- Ale poważnie z tym słońcem? O co chodzi?
-Widzisz, tu czas płynie trochę inaczej. Gdy u ludzi jest noc, tu jest dzień.- Dominika wzruszyła ramionami.
-Zaraz, zaraz… Więc skoro tutaj jest dwunasta rano, to tam jest…- przeraziłam się.
- Dwunasta w nocy, tak. - potwierdził szatyn. Potrząsnęłam szopą włosów oniemiała. Daria pewnie wariuję w domu!
-Muszę wracać, siostra się pewnie strasznie martwi.
-Martwi się?- prychnął Dominik.- Już zapomniałaś co zrobiła na plaży?
Wróciły do mnie wspomnienia z popołudnia i szyderczy śmiech ludzi.  A co mi tam, za ten wstrętny kawał, do domu przez co najmniej tydzień nie wrócę. Chociaż co z Klakierkiem?
-Co zrobiła? Nie jestem w temacie…- wtrąciła zaciekawiona dziewczyna.
-Opowiesz?- poprosiłam Dominika
-Jasne, a ty się nie przejmuj. Głowa do góry.- uśmiechnął się do mnie i zrelacjonował siostrze przebieg zdarzeń. Na koniec, ta wyglądała jak burak, który zaraz kogoś zabije. Dziwne skojarzenie, ale naprawdę dokładnie tak wyglądała.
-Ależ z niej podła suka! Wybacz, że tak mówię o twojej siostrze, ale nic innego mi do głowy nie przychodzi.- Powiedziała, jednak ani wzrok, ani ton głosu nie wskazywały na fakt by było jej przykro.
-Spoko, nie gniewam się.- wzruszyłam ramionami.- To pokażecie mi w końcu tego smoka czy nie?
Pokiwali głowami i zaciągnęli mnie w kierunku czegoś co przypominało kolorem i kształtem oborę.
-Czy to stodoła?- zdziwiłam się.
-No chyba nie myślałaś, że krowy i owce trzymamy w domu?- zaśmiała się Domi.
-Szczerze, to w ogóle się nad tym nie zastanawiałam.
Wnętrze obory pachniało sianem, kurzem i, nie oszukujmy się, obornikiem. Jednak był to całkiem przyjemny zapach, w połączeniu z tymi wszystkimi puchatymi zwierzętami, które otaczały nas zewsząd.
Nie zdążyłam się dobrze rozejrzeć po wnętrzu, bo coś wielkiego i białego wyskoczyło na mnie ze stogu siana w kącie.
Grzmotnęłam plecami na trawę, szamocąc się ze stworem, który wczepił się pazurami w moje ubranie i usilnie próbował mnie polizać.
Nad sobą słyszałam śmiech bliźniaków, choć mnie do śmiechu nie było. Leżałam na brudnej ziemi, przygnieciona przez coś bardzo ciężkiego, co w dodatku niszczyło moją ulubioną-i dodajmy, że jedyną- aukienkę!
-Hej, Ceol, spokój! Jeszcze zdążysz się nią nacieszyć!- Dominik chwycił stwora pod pachy i ściągnął go ze mnie, ku mojemu ogólnemu zadowoleniu.  Wstałam, otrzepałam się i spojrzałam na to, co w rękach trzymał chłopak i oniemiałam.
-No, no, wcale nie taki malutki- gwizdnęłam. Dość dużych rozmiarów, biały smok wiercił się w ramionach czarnowłosego. Miał łuskowate ciało i małe skrzydełka, które wyglądały wręcz śmiesznie nie nieproporcjonalnie w stosunku do reszty ciała. Na długiej szyi osadzona była mała podłużna głowa, przypominająca jaszczurkę. Po jej bokach widniały strzeliste uszy, po których obwodach biegły małe wypustki. Smok miał też długi ogon, na którego końcówce widniał ostry jak grot strzały, kolec.
Jego oczy zaś były czysto błękitne, a źrenice miały podłużny kształt jak u kota. Wokół oczodołów osadzone były jakby diamenciki, które tworzyły zawiły wzór okalający całą czaszkę.
-Poznaj swojego smoka- oto Ceol.- przedstawiła Dominika.
-Chcesz go potrzymać? Bo mnie się strasznie wyrywa…
Niepewnie skinęłam głową. Chłopak wyciągnął do mnie ramiona i smok bez protestów zamachał skrzydłami i już po chwili opierał głowę na moim ramieniu. Był strasznie ciężki, ale miły w dotyku i przyjemnie chłodny.
-Nazwałaś go Ceol… Czy to coś znaczy?- zapytałam.
- Tak, to po irlandzku ,muzyka‘.
-,Muzyka’? Czemu tak?
-Spójrz na jego grzbiet.-polecił Dominik.
Wykonałam polecenie. Na całej długości ciała malucha wiodła czarna pięciolinia, na której w różnej odległości widniały nuty i mnóstwo innych muzycznych symboli o których nie miałam pojęcia.  Cały wzór falował i bujał się, jakby w rytm jakiejś melodii, której my nie słyszeliśmy. Wyglądało to niesamowicie. Ale tutaj wszystko tak wyglądało. Dajmy na to krowę o pięciu ogonach i oślich uszach, która patrzyła na nas bez większego zainteresowania, żując trawę. Łuskowaty stwór szczęknął zębami i lekko otworzył pysk ukazując lśniące kły.
-Piękny… naprawdę…
-Może i piękny, ale spójrz co zrobił z twoją sukienką! Mały łobuz!- Domi z oburzeniem spojrzała to na mnie to na smoka.
Odczepiłam od siebie stworzenie i odłożyłam na stóg siana, w którym wcześniej spał. Smok rzucił na mnie okiem, rozdziawił szeroko paszczę z dwurzędem zębów i wysunął dugi, rozdwojony jak u węża jęzor, po czym umościł się wygodnie i znowu zasnął.
-Czuję się ignorowana.- prychnęłam
-Musi odpocząć, szedł tutaj bardzo długo, a jest jeszcze taki młody!
-Kto ma ochotę na lody?- zaproponowała dziewczyna.
-Ja!- wykrzyknęliśmy zgodnie i śmiejąc się ruszyliśmy powrotem do domu. Przez resztę dnia nawet nie pomyślałam o Darii. Całe szczęście, że rodzice są na miesięcznej wycieczce i wrócą dopiero w sierpniu.
Miałam tylko nadzieję, że gdy jutro się obudzę nie będę od nowa w swoim własnym, nudnym łóżku.
________________________________________

Całkiem zacne, nieprawdaż milordzie *u*?  Mam nadzieję, że nie najgorzej ^^