środa, 30 stycznia 2013

Rozdział VI


- Tu mieszkacie? No nie gadaj!- Wykrzyknęłam, gdy naszym oczom ukazała się dość sporych rozmiarów kamienna chatka z drewnianymi wykończeniami i kominkiem, który buchał dymem. Domek ogrodzony był niskim płotkiem, za którym rosły warzywa i drzewka owocowe, a wszędzie wokół pałętały się różnorakie zwierzęta. Doliczyłam się jakiegoś tuzina kotów, dwie kozy, owce, kilka psów, a kawałek dalej młodego siwka, który spokojnie skubał soczyście zieloną trawę okalającą posiadłość. Ledian od razu popędził w jego kierunku.
Całość wyglądała wręcz niemożliwie sielankowo. Aż miało się ochotę wejść do domku, zaparzyć sobie ciepłego rumianku i wraz z kocem i dobrą książką rozłożyć na sofie przed kominkiem, w otoczeniu tych wszystkich kotów i innych stworzeń. Zbliżyliśmy się do budynku. Dostrzegłam za czystymi szybami mnóstwo roślin. Były na parapetach, zwisały ze ścian i sufitu. Już się bałam, co zastanę wewnątrz. Może wielką muchołówkę albo mandragorę czy fermę kaktusów? No, no, to byłoby naprawdę ciekawe.
Dominik otworzył mi drzwi i puścił mnie przodem.
- Wchodź. Ulrich już pewnie czeka.
- Tsaaa. Tylko pamiętaj o obietnicy.- Mrugnęłam do niego ze śmiechem.
- Jasne!
Tak jak myślałam wystrój mnie zaskoczył. Aczkolwiek nigdzie nie dojrzałam kaktusów czy tej nieszczęsnej muchówki.
Staliśmy w małym przedsionku. Na hakach po prawej we wnęce wisiały płaszcze, czapki i szale, a na ziemi stało kilkanaście par butów. W tym kilka damskich, które zapewne należały do siostry Dominika. Po prawej w kącie był stojak na parasolki, wypełniony po brzegi, tak, że nawet palca byś nie wcisnął.
Ściany pomalowane były w odcienie jasnego błękitu i zieleni, co dawało poczucie spokoju i w jakiś dziwaczny sposób bezpieczeństwa.
Tak jak widziałam przez okna, wszędzie były jakieś rośliny, w doniczkach lub suszone. Nie byłam za dobra w ogrodnictwie, więc nie miałam zbyt wielkiego pojęcia na co patrzę, tak więc dla odwrócenia uwagi wzięłam głęboki wdech przez nos.
Poczułam mocną orzechową nutę drewna, skóry i soli. Po kolejnym wdechu zdałam sobie sprawę, że czuję też pieczonego kurczaka z młodymi ziemniaczkami posypanymi świeżym koperkiem prosto z ogródka. Pycha! Ej! Przechodzisz na dietę wegetariańską, już zapomniałaś?, upomniałam się w myślach.
-Mmm…- westchnął chłopak, który nadal stał za mną.- Chodź, moja siostra zrobiła obiad, będzie wyżerka- dodał klepiąc się po brzuchu i idąc wzdłuż korytarza. Nawet nie miałam zamiaru myśleć o jedzeniu.
Ale z drugiej strony, nic nie jadłam od śniadania…
-No idziesz, czy nie ?
-Idę, idę.- Ocknęłam się z własnych myśli i popędziłam za chłopakiem, rozglądając się po wszystkim z zaciekawieniem. Nawet w domu były zwierzęta. Nie żebym miała coś przeciwko. Zwłaszcza, że znaczną część tych zwierząt stanowiły koty.
-Dominiku! Wreszcie jesteś! Znalazłeś ją?- odezwał się jakiś głos, gdy weszliśmy-to znaczy Dominik wszedł, ja stałam za nim- do sporych rozmiarów kuchni w odcieniach beżu. Głos miał jakiś dziwny akcent. Chyba niemiecki, ale pewności mieć nie mogłam.
-Wątpisz w moje zdolności, Ulrichu?- Tak, akcent wyjaśnia imię.- Oczywiście, że znalazłem, oto Jagoda.- Przedstawił mnie i odsunął się od drzwi. Ja oczywiście spłonęłam szkarłatem, aż po same cebulki włosów.
-Em… Dzień dobry…- Wydukałam, nawet nie podnosząc wzroku. Boże! Musiałam wyglądać jak obraz nędzy i rozpaczy- gruba, potargana, czerwona. Po prostu czad.
-Witaj, dziecko.  Nie wstydź się. Chodź do środka.- Jego głos był tak uprzejmy, że podniosłam głowę i zrobiłam krok do przodu.
Mój speszony wzrok padł na starszego mężczyznę, który siedział na jednym z krzeseł przy kuchennym, drewnianym stole. Wyglądał na  jakieś pięćdziesiąt lat, ale figlarny błysk w orzechowych oczach znacznie go odmładzał. Ulrich miał siwiejące kasztanowe włosy i krótką brodę z wąsami, przez co trochę przypominał mi mojego tatę. Brakowało mu tylko okularów z grubym szkłem i drucianą oprawką. Twarz maga usiana była zmarszczkami. Ale nie takimi, które postarzają człowieka, tylko takimi, które dodają majestatu i respektu. Nie wiedzieć czemu, czułam przemożną potrzebę dygnięcia albo pokłonienia się tej osobie. Idiotycznie głupie, ale jakże prawdziwe. Powstrzymałam się jednak.
-Mam nadzieję, że nasz drogi Dominik, wyłożył ci całą sprawę po drodze, żebym ja nie musiał się z tym męczyć?
-Och, oczywiście, proszę pana.
-Jaki tam ze mnie pan. Mów mi po imieniu dobrze, Jagodo?
-Pewnie, Ulrichu.- Uśmiechnęłam się ulgą. Nie było tak źle.
-Widzisz? Mówiłem, że nikt cie nie zabije- wtrącił Dominik, a starszy czarodziej spojrzał na niego ze zdziwieniem. Poczułam, że zaraz znów się zaczerwienie, jednak chłopak uratował sytuację.- A gdzie Dominika?
-Poszła do ogródka po więcej koperku do ziemniaków.
W trakcie tej odpowiedzi do kuchni weszła dziewczyna. Stanęła w drzwiach naprzeciw nas i omiotła mnie wzrokiem.
Poczułam się nieswojo, ale starałam się stać wyprostowana.
Młoda kobieta, była drobna i niewysoka. Miała proste czarne włosy, które wyglądały równie niesamowicie, co włosy jej brata. Oczy też miała tak bezdennie czarne, jak on i właśnie wtedy zdałam sobie sprawę, że oni są bliźniakami.  Dziewczyna po chwili uśmiechneła się do mnie szeroko, ukazując zęby białe jak perełki i podbiegła mnie przytulić. Teraz to byłam totalnie zbita z pantałyku, ale oddałam uścisk i też się uśmiechnęłam.
- Więc ty jesteś tym smoczym jeźdźcem. Jagoda, tak? Ja jestem Dominika, siostra tego brzydala- wskazała głową na chłopaka, który z oburzeniem wydął wargi.
-Ja, brzydal? Jesteś moją bliźniaczką i jesteś równie paskudna co ja, głupku!
- Jeżeli cię to pociesza, to sobie tak wmawiaj. Nie mam nic przeciwko.
Wzruszyła ramionami i zaczęła siekać koperek, po czym posypała nim cztery porcję ziemniaków. Mmm…
W kuchni unosił się pyszny aromat kurczaka, przez co zgromadziło się tu mnóstwo psów i kotów, na które wcześniej nie zwróciłam uwagi.
- Dzieci, spokój. Pokażcie się może w lepszym świetle przed Jagodą. Niech  wie, że nie czeka jej tu społeczny upadek.- Mag zaśmiał się i wskazał mi krzesło obok siebie. Posłusznie usiadłam, nasłuchując, czy aby mebel nie trzeszczy, bo to nigdy nie zwiastuje niczego dobrego.
- Społeczny upadek?- zdziwił się Dominik.
-Ależ Ulrichu…- zaczęła Dominika.
- My ją tylko…
-Totalnie zdemoralizujemy!- Wykrzyknęli oboje, stawiając przed nami talerze z parującą obiado-kolacją.
-I tego się właśnie obawiam- mruknął staruszek, ale zachichotał pod nosem.
                                                     ***
-Chyba mamy problem…- zaczęła czarnowłosa, gdy po skończonym obiedzie stała przy oknie , spoglądając na pasące się przed domem konie.
-Co takiego, siostrzyczko?
-Sam spójrz.
Dominika odsunęła się i podeszła do Ulricha szepcząc i gestykulując. Kilka razy rzuciła mi znaczące spojrzenie, a ja zaczęłam się denerwować. Już sama chciałam podejść do okna i zobaczyć co się dzieję, kiedy odezwał się stary mag.
- Dominiku, ukryj ją gdzieś, szybko!
Chłopak bez zbędnych uprzejmości popchnął mnie do salonu, a stamtąd do czegoś w rodzaju piwnicy. W każdym razie było tam naprawdę ciemno i nie pachniało tak przyjemnie jak w reszcie domu.
-Schodź szybko i bądź tak cicho, jak się da, okej?- szepnął gorączkowo, słysząc stukot kopyt, rżenie koni i wściekłe szczekanie psów, dochodzące z ganku.
Omal na spadłam ze schodów pchnięta przez chłopaka i szybko wpełzłam za jedną z wysokich szaf, wypełnionych po brzegi zakurzonymi tomiszczami, fiolkami pełnymi kolorowych płynów i słoikami, z różnym dziwacznym wypełnieniem. W jednym ze słoi pływała chyba para zielonych oczu…
Usłyszałam głosy dochodzące z salonu i jeszcze bardziej wcisnęłam się w ciemny kąt, chcąc wtopić się w ścianę. Nie wiem ile tak siedziałam, ale co najmniej z pół godziny minęło.
-Muuu!
Spod szafy wyskoczył nagle biały kot i z głuchym łoskotem wpadł na jedną z półek, zwalając całą jej zawartość na podłogę i robiąc paskudny rumor.
W tej chwili zaczęłam gorączkowo szukać drogi ucieczki, słysząc poruszenie na górze i podniesione głosy.
Drzwi otwarły się skrzypiąc i zalewając ciemne kąty jasnym światłem.

czwartek, 24 stycznia 2013

Rozdział V


Dominikowi usta się wręcz nie zamykały. Ciągle mi o czymś opowiadał. A to o swoim dzieciństwie, a to o jakichś zabawnych sytuacjach. Czułam się, jakbym właśnie znalazła swoje miejsce i z uśmiechem słuchałam jego wywodów. Aż wstyd się przyznać, ale ciągle rzucałam mu ukradkowe spojrzenia. Jego twarz w świetle przebijającym się przez gęste korony drzew, była niezwykle pociągają. Co rusz musiałam się ganić za takie myślenie. W końcu postanowiłam poruszyć mało wygodny temat.
- Opowiesz mi o tym wszystkim? Wiesz… O tych całych jeźdźcach i dlaczego uważacie, że ja jestem jednym z nich?- zaczęłam nieśmiało.
-Oh, jasne, czemu nie.- wzruszył ramionami i znów się do mnie uśmiechnął.- Ulrich miał wizję. Widział w niej młodego smoka, który powiedział, że czeka na swojego jeźdźca. Dal nam kilka wskazówek o kogo może chodzić, a gdy wizja się skończyła, pojawił się ten oto latawiec, który miał nas do ciebie zaprowadzić- wskazał na moją rękę, w której trzymałam owe cudo.- Wiedzieliśmy, że jesteś gdzieś tutaj w okolicach morza i znaliśmy też twój wygląd. Smoki, co do wyboru jeźdźców nigdy się nie mylą. Choć trzeba przyznać, że na wieść o wizji Ulricha wszyscy byliśmy oniemieli.
-Dlaczego?- wtrąciłam. Czulam się głupio, bo wciąż nie mialam pewności czy chłopak nie wciska mi jakiegoś kitu, ale co mi szkodzi posłuchać? Poza tym, on ma taki piękny głos… Nie, wróć! Ja tego nie mówiłam.
- Ponieważ Volfrang już wieki temu uwięził wszystkie smoki i nikt nie wie gdzie je przetrzymuje. Nie mieliśmy pojęcia, że jakiś smok zdołal uciec, a skoro wybrał sobie ciebie, to oznacza, że ty jesteś tą, która ma uwolnić te gady, a co za tym idzie cały magiczny świat, którym rządzi właśnie Volfrang. Jesteś jedynym smoczym jeźdźcem na swiecie wiesz?
- Jak to, jedynym? A ty kim jesteś w takim razie?
-Magiem. Nie dostąpiłem zaszczytu bycia jeźdźcem, ale magowie też mają fajnie. Jakie są twoje ulubione kwiaty?- zapytał ni stąd ni zowąd
-Chryzantemy, a czemu?
Nie odpowiedział tylko wyciągnął rękę przed siebie i nagle z ziemi pod naszymi stopami zaczęly wyrastać żółte kwiaty i utworzyły złocisty krąg wokół nas.
-Wow…- z wrażenia odebralo mi mowę. Dominik wyglądał na zadowolonego z siebie i dumny napuszył się jak paw.
Szturchnęłam go w ramie.- Nie szpanuj tak!
-Ha! Jesteś zazdrosna, bo ty tak nie potrafisz.- wygłosił i chryzantemy zniknęły, a my ruszyliśmy dalej.
- Pogadamy, jak dostanę swojego smoka- zaczęłam się śmiać, To brzmiało tak niedorzecznie. Mimo to, wierzyłam mu. Już dwa razy zrobil coś, czego zwykły człowiek by nie dokonał. Najpierw zatrzymał mnie spojrzeniem, a teraz jeszcze te kwiaty. Coś niesamowitego! A może ja snię? Jeśli tak, to nie chcę się obudzić, nigdy.
Dominik założył ręce na kark i zamknął oczy.
- Zobaczysz, spodoba ci się w królestwie.  Jest piękne, a przynajmniej ta część w której my mieszkamy.
-Co? Czemu tylko częśc?- zdziwiłam się.
-Bo Volfranga nie można uznać za dobrego króla. Nie potrafi dbać o kraj i jego mieszkańców, przez co ciagle są jakieś scysje między nimi. Dlatego właśnie, musisz zabić tego tyrana.
- Czekaj, co?! Jak to: zabić?! Człowieku, ja nawet komarów nie chce zabijać, a co dopiero innych ludzi!- zbulwersowałam się.
-Volfrang nie jest człowiekiem- to wilkołak.
-Naprawdę?
-Co taka zdziwiona? Skoro mogą istnieć smoki, to dlaczego wilkołaki nie?- wzruszyl znów ramionami i włożyl ręce do kieszeni.- Jest mnóstwo plemion, które mają tak mało wspólnego z człowiekiem, że zwykli ludzie nie mogą ich nawet zobaczyć. Przykładem są elfy, fauny, czy nimfy. One mają zbyt wiele wspólnego z przyrodą by zaliczać ich do rodziny ludzkiej. Magowie to jednak ludzie. Ja kiedyś też byłem taki jak ty- zagubiony i nierozumiejący  tego, co się dzieję. Dwa lata temu, nie miałem pojecia o istnieniu innego świata. Dopóki mnie i mojej siostry nie odnalazł Ulrich i nie powiedział nam, że mamy w sobie Moc, która daje nam potencjał do zostania magami. Też mu nie uwierzyliśmy, a teraz razem mieszkamy u niego i uczymy się czarów.
-Oh, musiało wam być trudno- zasmucilam się.- Ej, masz siostrę? Czemu nic nie mówiłeś? Jaka jest? Polubi mnie?- zestresowałam się. A co jak będzie się ze mnie śmiać?
-Ależ mówiłem… Widać jak mnie słuchałaś- zauważył- I czemu miałby cię nie lubić? Jesteś miła i nie rozumiem czemu ci ludzie na plaży, zrobili co cos takiego.-skrzywił się, a mnie znów zrobiło się smutno.
-To nic wielkiego, jestem przyzwyczajona- powiedziałam obojętnie, choć tak naprawdę serce wciąż mnie bolało.- A jak to jest z tymi całymi wilkołakami?- zaciekawiłam się. Dominik zaśmial się głośno słysząc mój podekscytowany ton.
- Wilki, jak zapewne wiesz, lączą się w watahy, którym przewodzi samiec i samica alfa. Z wilkołakami jest podobnie. Większą część czasu są w ludzkiej postaci, choć mogą się zmieniać kiedy tylko chcą.. Jednak taka przemina jest dla nich strasznie bolesna, a i dla środowiska, tez nie wyglada przyjemnie. To całe rozrywanie mięsni wydłużanie kości… Coś potwornego. Dlatego starają się unikać przemian. Wyjątkiem jest pełnia. Wtedy stają się wilkami na cały dzień i nie mogą przed tym uciec, bo taka jest ich natura. Nie mogą nic z tym zrobić, ale im się to podoba. W te jedną noc wszystkie wilki z watahy urządzają sobie takie rodzinne polowanie, coś w rodzaju pikniku, tylko, że z żywym jedzeniem.- Skrzywiłam się z niesmakiem. Właśnie miałam wyrazić swoje zdanie na ten temat, kiedy potknęłam się o wystający korzeń i straciłam równowagę.
-Hej! Nic ci nie jest?- Dominik szybko podszedł i pomógl mi wstać.
-Chyba nie…- zaczęłam, ale zaraz jęknęłam. Kolano piekło mnie niemiłosiernie. Wyciągnęlam do niego rękę i ze zdziwieniem zauwyżayłam, że pokryła się lepką krwią.
- Ty krwawisz!
- Dzięki, Sherlocku, nie zauważyłam- sarknęłam i zaczęłam rozglądać się za czymś, co mogłabym przyłożyć do rany. Wiem jestem dziwna. Szukam apteki w śrosku lasu? I co jeszcze? Może fryzjer i pizzeria?
-Usiądź, zaraz ci to opatrzę. To była jedna z pierwszych lekcji magii.- Uśmiechnął się pocieszająco. Posłusznie przyklapłam na miękkim mchu, a chłopak klęknąl obok mojej nogi.
Jego ręka zawisla nad moim krwawiącym kolanem. Zamknął oczy i zaczął mamrotać coś pod nosem. Poczułam przyjemne ciepło na skórze i przebiegły mnie ciarki. Był teraz tak blisko, że mogłam zobaczyć granatowe refleksy w jego ciemnych wlosach. Przez chwilę ból w nodze nasilił się, a potem całkiem zniknął. Rana zakrzepła i krew przestała płynąć. Otworzyłam szeroko oczy ze zdziwienia.
-Nadal twierdzisz, że nie jesteś zazdrosna? Jeźdzcy tak nie potrafią.
-Phi! Lepiej się pilnuj, koleżko, bo te twoje marne sztuczki nie dadzą rady mnie i mojemu smokowi!- wstałam z bojowym okrzykiem i ze śmiechem pobiegłam dalej, a Dominik popędził za mną. Nagle wpadłam na coś dużego i ciepłego. Upadłam na tyłek, co, zważając na moją wagę, nie było zbyt bolesne.
Pochylał się nade mną koń. Czarny, z długą grzywą i błyszczącymi oczyma. Dmuchnął mi w twarz i zaczął skubać włosy. Z logicznego punktu widzenia powinnam była się zdziwić, ale po tym co się dziś wydarzyło, nic nie ma prawa mnie już zaskoczyć. Chociaż…
-Jaga? Co się…
Szybko wstałam i podeszłam do Dominika, nie spuszczając wzroku z konia.
-Jak by to powiedziała moja mama: gdy coś jest wielkie, włochate i podejrzanie wygląda, to odwróć się powoli i uciekaj gdzie pieprz rośnie.
-Twoja mama musi być bardzo mądra- zarżał koń.

 -Koń mówi? Jak koń mówi? Nie no, niech mnie ktos kopnie, bo nie uwierze.- wydukałam.- Ała! To był sarkazm, idioto!- krzyknęłam, kiedy chłopak ze śmiechem uderzył mnie w piszczel. 
-Wybacz, ale twoja mina była bezcenna- wyszczerzył się.- Ledian nie jest zwykłym koniem. Jest jednym z podopiecznych Ulricha. Mówiłem ci przecież, jak on kocha zwierzęta, i że pomaga tym, które służyły jako króliki doświadczalne magom i ucierpiały na tym. Led był wykorzystywany w ten sposób, ale udało mu się wymknąć i trafił do nas. Połączono na nim kilka zaklęć, które w połączeniu sprawiły, że zaczął mówić i myśleć jak człowiek.
-Wariactwo.- Rzuciłam, kiedy koń zaczął skubać trawę, ale ciągle strzygł uszami na znak, że nas słucha.
-Masz rację, wariactwo. A teraz wsiadaj na konika i jedziemy do wioski!- zakrzyknął wesoło.
-Zwariowałeś? Mam lęk wysokości!
- Przecież Ledian nie jest wysoki…
- Ale ja się boje koni.- przyznalam ze wstydem. Kiedyś, jak byłam mała, to rodzice zapisali mnie do szkółki jeździeckiej. Raz jadąc, koń stanął dęba i spadłam łamiąc sobie rękę. Od tamtego czasu nie podchodzę do tych zwierząt na bliżej niż metr.
-No przestań. Czego tu się bać? Podejdź Led.- Koń posłusznie podszedł i dmuchnął mi w twarz.
-Własnie mała, nie musisz się lękać. Jestem dżentelmenem i przy mnie nic ci nie grozi.
-Dobrze wiedzieć, ale to, że do mnie mówisz wprawia mnie w zakłopotanie. Mógłbyś choć poudawać normalnego konia?
Panicznie balam się wsiąść na niego. 
-Jeśli przestaniesz się bać.
-A co jak spadne? Albo, co gorsza, połamie ci konia? Zauważ, że do modelki to mi daleko.- zwróciłam się do Dominika.
-Tym się nie przejmuj, da sobie radę. To jak, zrobisz to dla mnie? Chyba, że wolisz iść piechotą, a droga daleka.-postraszył.
-No…- spojrzałam z powątpiewaniem na zwierzę, które zachęcająco prychnęło. Poddałam się z westchnieniem- Dobra. Ale za wszelkie szkody nie odpowiadam.
-To wskakuj!

czwartek, 10 stycznia 2013

Rozdzial IV


Spadaliście kiedyś z drzewa?
Jeśli nie, to stanowczo tego odradzam.
Żołądek wykonał mi pełen obrót, a serce podskoczyło do gardła. Teraz mogłam tylko czekać na uderzenie w ziemię i gruchotanie kości, w międzyczasie modląc się, by skończyło się tylko złamaniem.
Zacisnęłam powieki, ale zamiast walnąć w ziemie, upadłam miękko w czyjeś silne ramiona. Zdziwiona spojrzałam na swojego wybawiciela, wciąż ściskając w dłoniach latawiec, i zamurowało mnie.
Jeszcze nigdy nie widziałam tak ciemnych oczu! Wyglądały jak błyszczący obsydian i śmiały się do mnie. Włosy miał równie ciemne, wijące się i zdrowo lśniące. Wbrew sobie spłonęłam rumieńcem i spuściłam wzrok.
- Uf, dziewczyno, ale żeś mnie wystraszyła. Masz szczęście, że jednak za tobą poszedłem.
Glos miał równie piękny co oczy.
-Jak to: poszedłem? Na cholerę?
-Tak mi się odpłacasz za uratowanie życia?- zapytał z udawanym oburzeniem.- Widziałem tą akcje na plaży. Wybiegłaś stamtąd jak torpeda.  Pomyślałem, że w takim stanie mogłoby Ci się coś stać, a nikt z twoich znajomych raczej nie kwapił się, żeby cię poszukać, więc oto jestem.- Wzruszył ramionami.
Zauważyłam, że ciągle trzyma mnie na rękach i nawet nie wydaje się zmęczony. Mimo wszystko, czułam się głupio, że musi mnie tak dźwigać. Bynajmniej nie ważę tyle co piórko.
-Em… Mógłbyś mnie już postawić?
Wydawał się zdziwiony, ale spełnił moją prośbę.
Ledwo stanęłam na nogi, a już zakręciło mi się w głowie. Chłopak wydawał się zmartwiony moim stanem.
-Na pewno nic ci nie jest?
-Tak… Tak, to tylko reakcja na stres.- wydusiłam. Nagle zrobiło mi się gorąco, ale kilka oddechów później, wszystkie wahania temperatur ustały.- Okej, jest dobrze.- Zwróciłam się do niego.-Może byś się przedstawił, mój wybawicielu?
-Jestem Dominik, a ty, piękna pani?- zapytał z zabawnym ukłonem. Zaśmiałam się głośno, ale zrobiło mi się naprawdę miło. Jeszcze nikt nigdy nie nazwał mnie piękną. Nawet w żartach.
-Jagoda. Wiesz, nigdy cię tu nie widziałam.
-Bo nie jestem stąd. Przyjechałem na wakacje- wyjaśnił z miłym uśmiechem. Właściwie to cały czas się uśmiechał. Nie żeby mi to przeszkadzało.- O. Widzę, że udało ci się go zdjąć.- Wskazał na biały latawiec ze smokiem.
-Oh, tak. Jest twój?
-Teraz już należy do ciebie. Co o nim sądzisz?- zapytał poważnie. Skupienie na jego twarzy zbiło mnie z pantałyku.
-No cóż, jest naprawdę ładny, a rysunek to po prostu mistrzowskie wykonanie.- stwierdziłam.
-Widzisz go? A więc mieliśmy racje- wyszeptał do siebie.
-Dlaczego miałabym go nie widzieć?
-Nic, nic, później ci opowiem. Chodź ze mną. Ulrich się ucieszy, jak usłyszy tak dobre wieści. Od stu lat nie było żadnego smoczego jeźdźca! -Wykrzyknął radośnie, łapiąc mnie za rękę i prowadząc w tylko sobie znanym kierunku.
-Odbiło ci?! Jakiego smoczego jeźdźca? Czy ty się czasami za dużo filmów nie naoglądałeś?- powiedziałam sceptycznie, zatrzymując się. Co jak co, ale już nie miał szans nigdzie mnie zaciągnąć.
-No przestań się zapierać. Nic ci nie zrobię, głupia gąską. Jestem normalny, nie zbzikowałem. Uspokój się i bądź grzeczną dziewczynką, to wszystko ci opowiemy. Ale to na miejscu.
O nie. Nawet nie ma mowy! A co, jeśli jednak mu odbiło i zaraz wyciągnie zza pleców nóż do mięsa, zrobi ze mnie sushi i zakopie gdzieś w lesie?
Albo razem z tym Ulrichem(co to za imię w ogóle?) będą odprawiać na mnie jakieś okultyzmy i złożą w ofierze? Jestem za młoda, żeby skończyć w taki sposób! Nie chcę zginąć, dopóki nie spotkam odtwórcy roli Edwarda Nożycorękiego, co to to nie. Teraz na pewno nigdzie nie pójdę.
-Wiesz… Późno się robi, ja chyba powinnam wracać. Mama się martwi, a tak w ogóle to chyba zapomniałam nakarmić toster i wyłączyć kota…- końcówka coś mi nie wyszła, ale to dlatego, że zaczęłam uciekać. Ha! I co teraz, Panie Smoczy Jeźdźcu? Nie udalo mi się jednak odbiec daleko, bo coś przyszpiliło mnie do ziemi. Nie mogłam oderwać nóg od podłoża, choćbym nie wiem jak próbowała.
-Oj, głuptasku.-Zaśmiał się przyjaźnie. Przeszły mnie ciarki ze strachu. Co się kurde dzieje?! Jak on to robi? Wciąż próbowałam iść, ale nie mogłam nawet drgnąć. Widząc wyraz mojej twarzy sam się wystraszył.- Boże, przepraszam, nie płacz! Już cię puszczam, tylko nie uciekaj, proszę.
Znów poczułam się wolna i opadłam na kolana, chowając twarz w dłoniach. Dominik uklęknął obok.
-Przestań, przecież nie chciałem cie tak wystraszyć. Było nie uciekać, ja się dopiero uczę i to samo tak wyszło. Przepraszam słyszysz?- odgarnął mi włosy z twarzy i zmusił bym na niego spojrzała. Nie wiem czemu, ale pod jego wzrokiem mój strach jakby wyparował. Spróbowałam się uśmiechnąć.
- Wybaczam, ale nie rób tego więcej, cokolwiek to było.
-Jasne.- Odetchnął z ulgą i wrócił mu humor. W tej chwili uświadomiłam sobie, że wiele mogę zrobić dla tego uśmiechu.
- Pod warunkiem, że coś mi obiecasz.
-Zależy co…
- Obiecasz, że mnie nie poćwiartujesz, nie złożysz w ofierze ani nie przerobisz mnie na żarcie dla psów. Oraz, że nauczysz mnie tak przyszpilać ludzi spojrzeniem!- wykrzyknęłam z iskrzącymi nadzieją oczami. Widząc mój wzrok Dominik uśmiechnął się szelmowsko i z tajemniczym uśmiechem powiedział:
- A więc chodź, czas rozpocząć przygodę.

piątek, 4 stycznia 2013

Rozdzial III



-Ciii, chyba się budzi! Hi, hi!
-No, będzie ubaw.
-Zamknijcie się, bo was usłyszy i wszystko pójdzie się rypać!
Szkoda, że w tamtej chwili nie zrozumiałam tego co powiedzieli. Ziewnęłam i rozciągnęłam ręce, rzucając chichrającym się znajomym spojrzenie spod byka.
- A wam co tak wesoło?- burknęłam, wstając.
Widziałam, że ledwo powstrzymują się od wybuchnięcia śmiechem.
-Czego?!
-No nic, kretynko!- wydarła się Daria.- Idź lepiej do wody, bo zaraz zacznie się robić zimno i nawet się nie wykąpiesz.
Mruknęłam coś pod nosem, ale na widok ich wstrętnych uśmieszków szybko postanowiłam wejść do morza. Nawet na nich nie patrząc zebrałam w sobie całą pewność siebie i zrzuciłam sukienkę. Mimo rady Darii bym ubrała się w jednoczęściowy strój, włożyłam czarne bikini w paski. Czarne wyszczupla, nie? Tsa, akurat.
Szybkim krokiem oddaliłam się od nich i przeszłam w kierunku wody.
Wszędzie wokół słyszałam śmiech. Nie wiem czemu, ale czułam, że ci ludzie śmieją się ze mnie. Skuliłam się w sobie i szybko zanurzyłam się po pas. Mogłabym udawać, że nic się nie dzieje i że to wcale nie chodzi o mnie, gdyby nie pewna mała dziewczynka.
-Przepraszam…
-Tak?
Za mną stało dziecko w różowym, falbaniastym stroju i ciemnymi włoskami posklejanymi wodą i piaskiem.
-Czy tu są wieloryby?- Coś ścisnęło mnie za gardło, ale zmusiłam się do uśmiechu.
-Raczej nie, a przynajmniej tak mi się wydaje.
-To dlaczego ma pani napisane na plecach ,Uwaga wieloryb‘ ?
Zmroziło mnie. To dlatego było im tak wesoło.
Żeby własna siostra zrobiła mi coś takiego? Ale czego ja się mogłam po niej spodziewać? Że w końcu wydoroślała i zrozumiała, że jest wstrętną wiedźmą? Ależ ja jestem naiwna!
Ci wszyscy ludzie naprawdę śmieli się ze mnie. Poczułam łzy w oczach
Dziewczynka się ulotniła, a ja miałam ochotę utopić się. Tu i teraz.
Wybiegłam na brzeg w kierunku tej podłej szajki, która teraz śmiała się w głos, widząc, że do nich idę. Słone krople już leciały mi po twarzy i nie miało to nic wspólnego z upałem.
-Jaga! Ale masz świetne fotki! Jeszcze dzisiaj wstawimy je na fejsbuka, a jutro będziesz gwiazdą Internetu! Podziękuj siostrze, to ona wpadła na tak genialny plan!- krzyknął w moim kierunku chłopak z aparatem.
Zawrzało we mnie. Wszystko, co tłumiłam w sobie przez te wszystkie lata bycia pomiataną, teraz znalazło ujście.
- Ty wstrętna, wiedźmowata dziwko!!!- wydarła się, płacząc. Daria uśmiechała się złośliwie, ale oczy miała nieco wystraszone.- Jak mogłaś?! No jak? Przez cale życie nic ci nie zrobiłam, więc czemu jesteś dla mnie taka podła?! Ty i ta twoja zgraja pustaków!- widziałam na ich twarzach oburzenie i chęć odwetu, jednak mój donośny głos, nie mógł zostać teraz zagłuszony.-Jesteś najgorszą osobą jaką znam. Przy tobie sam diabeł wydaje się nikim! Dlaczego mi to robisz?! Za co? Pytam się: za co?!- Nie wiedziała co odpowiedzieć.- Byłam dla ciebie dobra i miła. Zawsze ci pomagałam, a ty tak mi się odpłacasz? Żałuje, że w ogóle się urodziłaś. Nienawidzę cię- wyszeptałam, rzewnie płacząc. Porwałam sukienkę z ziemi i nie dając jej czasu na odpowiedź uciekłam. Nie chciałam oglądać ich perfidnych, zadowolonych uśmieszków.
 Biegłam szybciej, niż mogłabym oto siebie podejrzewać. Słyszałam, że siostra mnie woła, ale nie miałam zamiaru jej słuchać. Zwalniając do truchtu zarzuciłam na siebie sukienkę. Daria jeszcze nigdy tam mnie nie ośmieszyła. Owszem zdarzało się, że robiła to przed klasą, ale żeby przy całej plaży pełnej ludzi? Tego jej nigdy nie wybaczę. Jak ja teraz z domu wyjdę? A do szkoły? Nawet nie chce o tym myśleć.
Przebiegłam duży kawał drogi, ale zostało mi jeszcze trochę. Zmierzałam do lasu. Zawsze lubiłam przyrodę, a pół kilometra od naszego domu rósł piękny i wiekowy buk na którym uwielbiałam przesiadywać po takich akcjach. Znalazłam go, gdy Daria pierwszy raz zrobiła mi kawał i od tamtego czasu wciąż tam chodzę.
W końcu dotarłam. Wspięłam się po gałęziach na swoje ulubione miejsce i ułożyłam wygodnie. W gruncie rzeczy nie byłam taka gruba. No dobrze, miałam te kilka kilo nadwagi, ale nie ważyłam stu ton, tylko ledwie niecałe siedemdziesiąt osiem kilogramów. To niedużo, prawda? Eh, co ja się oszukuję.
Zamknęłam oczy i zaczęłam rozmyślać. Miły wiaterek ciągał mnie za włosy, a lipcowe słońce grzało przyjemnie w twarz. Przez chwilę zawiało mocniej. Spojrzałam w koronę drzewa i zamrugałam. Kilka centymetrów od mojej twarzy zawisła czerwona wstęga. Uważacie, że to zły omen? Krwiste wstęgi wyskakujące, jak Filip z konopi wprost na twoją twarz, z pewnością nie zwiastują niczego dobrego, ale w tamtej chwili jakoś zupełnie się nad tym nie zastanowiłam. Pociągnęłam materiał, ale to, co było na jego końcu, widocznie się zaklinowało. Podniosłam się chwiejnie, opierając na pniu. Byłam jakieś dwa metry nad ziemią, ale się nie bałam.
Powoli, ostrożnie stawiając kroki zaczęłam wspinać się wyżej. Całe szczęście, że gałęzie były naprawdę grube, więc nie musiałam się bać, że się pode mną zarwą.
-No dalej, jak wysoko ty tkwisz co?- wyspałam. Zziajałam się, a końca jedwabiu nie było widać ani trochę. Po kiego grzyba ja w ogóle tak ryzykuję?! Eh, za późno. Skoro mogłam wejść tutaj, to dam rade zdjąć to coś.
Mimo wszystko sapałam jak pies ze zmęczenia. Już zapomniałam o incydencie  na plaży, całkowicie pochłonięta znaleziskiem.
Wreszcie udało mi się dotrzeć na miejsce.
-Cóż za efektowny… Latawiec?
Ale czego ja się, kurde, spodziewałam? Smoka? Skarbu?  Johny’ego Deppa?
No cóż, ten pierwszy to właściwie był. Na latawcu znaczy się.
Mimo iż ten był biały, tak samo jak wyrysowany na nim smok, to i tak mogłam dostrzec błękitne kontury malunku.
Stworzenie miało niebiesko lśniące łuski, cztery szponiaste łapy, wydłużony, masywny tułów i parę pięknych rozłożystych skrzydeł, które mieniły się, jak obsypane brokatem.
-Śliczny…- przeciągnęłam palcem po wzorze wyrysowanym na tułowiu, od ogona do głowy, osadzonej na smukłej szyi. W pewnej chwili wydawało mi się, że oczy smoka rozbłysły szkarłatem, ale uznałam, że to wina tego upiornego słońca. W tej chwili zdałam sobie sprawę z faktu, że stoję dobre sześć metrów nad ziemią i niczego się nie trzymam.
Odczepiłam latawiec od gałęzi, na której się trzymał i zaczęłam powoli schodzić w dół. Nagle jedna z gałęzi obsunęła się z pod mojej stopy. Straciłam oparcie i z krzykiem poleciałam do tyłu.

czwartek, 3 stycznia 2013

Rozdzia II


Szłyśmy razem  przez zatłoczoną część miasta. Nie chciałam się skarżyć, ale zgrzałam się tak bardzo, że pot leciał ze mnie ciurkiem. Co chwila dyskretnie ścierałam kropelki z czoła i dekoltu.
Mijałyśmy wielu ludzi, z którymi Daria witała się i śmiała. Ja byłam cicho. No bo cóż miałabym mówić?
-No, Jaga, dawaj, bo już na nas czekają.- Pospieszyła mnie Daria.
-Co? Kto czeka?- przeraziłam się. Nie chciałam spotykać się z jej znajomymi. Z tego nigdy nic dobrego nie wynika. Powoli zaczynam żałować swojej lekkomyślności.
-No jak to: kto? Moi przyjaciele. Co tak patrzysz? Jakbyśmy były same, to byłoby nudno, więc obdzwoniłam znajomych i wszyscy już na nas czekają. A teraz dupa w troki i na plaże!
Pociągnęła mnie jeszcze szybszym tempem w kierunku morza. Nie mogłam się już wycofać, choćbym nie wiem jak chciała. Na samą myśl o tym, co się tam dziś wydarzy, zgrzałam się jak mysz. A nawet nie sądziłam, że to możliwe.
Weszłyśmy na molo. Usłyszałam uspokajające krzyki mew i rybitw oraz szum Bałtyku. Trochę mnie to podniosło na duchu, choć nie bardzo.
Spięłam się w sobie, gdy zobaczyłam przyjaciół mojej siostry, a co za tym idzie, także część mojej klasy.
- Stało się coś? Pobladłaś.- zauważyła, z udawaną troską w głosie. Drgnęłam, ale pokręciłam przecząco głową. Szybko przełknęłam ślinę i poszłam stawić czoło wrogowi.
Klakier, jeśli nie wrócę przed północą, to możesz zatrzymać moją mp4 i masz pełne prawo do zabicia tego wrednego psa. Zaśmiałam się w myślach, dodając sobie otuchy,
-Hej wam, co tak długo?- zapytała jedna z dziewczyn, bodajże Agnieszka, leżąca na kolorowym ręczniku. Miała na sobie skąpe bikini, które ledwo zasłaniało jej idealne ciało.
-Tak jakoś wyszło.- Daria wzruszyła ramionami, ściągając sukienkę przez głowę i ukazując biały strój kąpielowy. Wyjęła z torby dwa ręczniki. Jeden rozłożyła na złocistym piasku, a drugi rzuciła mnie.
-Ale dzisiaj piękny dzień, nie?- Jeden z chłopaków, o nie znanym mi imieniu zwrócił się do Darii.-Może posmarować ci plecki?- wyszczerzył się. Nie dało się ukryć, że był bardzo przystojny, ale z moim wyglądem, nie miałam nawet szans zwrócić jego uwagi. Z drugiej strony, patrząc na pozytywy, chłopak był głupi jak but, więc nawet nie chciałabym jego zainteresowania.
-Jasne, chętnie. A ty co tak stoisz? Siadaj!- powiedziała do mnie. Nie chcąc rzucać się w oczy szybko wykonałam polecenie, ale ani myślałam zdejmować sukienkę. Odwróciłam głowę od towarzystwa i wpatrzyłam się w bawiące się dzieci.  W pewnym momencie dwójka maluchów zerwała się do biegu i na oślep ruszyła w moim kierunku, śmiejąc się i wymachując rękami, jakby pływały.
Właśnie miałam krzyknąć, żeby je zatrzymać, gdy oboje wpadli na mnie z rozpędu powalając na plecy. Wrzasnęłam na cały regulator ze strachu, ale po chwili zaczęłam się śmiać, gdy chłopcy wstali ze mnie i z zawstydzonymi minami zaczęli mnie przepraszać.
-Ojeju, nic się nie stało! Już, wracajcie się bawić, i nie zróbcie nikomu krzywdy- zaśmiałam się.
-Dobrze, prze pani.- Zgodnie pokiwali głowami i odbiegli do zaniepokojonej rodzicielki.
-Może ty przedszkolanką zostać powinnaś, co? Tak na ciebie dzieci lecą. Dodajmy, że tylko dzieci- zakpiła jedna z lalusiowatych koleżanek mojej siostry.
-A może ty powinnaś prostytutką zostać, co? Już się widać do zawodu wprawiasz.- odpysknęłam i naburmuszona sięgnęłam do torby po książkę.
-Wrrr.. Daria powiedz coś tej, suce, bo jak ja wstanę to nie będzie tak miło.- zawarczała dziewczyna.
Prychnęłam.
-No, ale żeś mnie nastraszyła. Nawet mój kot nie zwróciłby na to uwagi, pustaku.
-Nie obrażaj mojej dziewczyny, gruba świnio!- odezwał się Mietek, napakowany powietrzem olbrzym, który w głowie ma orzech włoski zamiast mózgu.
Jako, że do tego typu odzywek byłam przyzwyczajona, totalnie go olałam i otworzyłam książkę tam, gdzie wcześniej skończyłam czytanie.
-Hej, Mieciu! To moja siostra, przystopuj trochę, co?- w mojej obronie stanęła Daria, co całkowicie zbiło mnie z pantałyku. ONA broni MNIE?
Koniec świata. Widać gdzieś jeźdźców apokalipsy?
Postanowiłam nie zwracać na nich uwagi, a jako, że więcej przytyków nikt nie czynił, to było mi łatwiej. Zaczęli dyskutować we własnym gronie, a ja zanurzyłam się w powieści. Nawet nie wiem kiedy zasnęłam, choć powinnam to była przewidzieć- taka pogoda plus dobra lektura zawsze mnie usypiały. I to był mój największy błąd.
                                                   

środa, 2 stycznia 2013

Rozdzial I

-Daria!!! Zabieraj tego swojego zapchlonego kundla z mojego pokoju!!!
Co tu dużo mówić- dzień jak co dzień. Ledwo otwieram oczy i co widzę?
Te fałszywie roześmiane ślepia, które tylko czekają na okazje, żeby coś mi zrobić. 
-Sama jesteś zapchlona! Sasha odwiedza fryzjera częściej niż ty czeszesz te swoje skudlone kłaki!- odparł zza drzwi równie fałszywy głos mojej irytującej młodszej siostry. Złoty golden retriever o pięknej i lśniącej sierści polizał mnie, śliniąc mi calusieńką twarz i szorując po niej zębami.
-Arg!- zawarczałam w poduszkę.- Wynocha paskudo! Precz!- wydarłam się znów i w końcu psisko wybiegło przez drzwi i ze ślizgiem zbiegło po schodach za głosem Darii.
-Miau?
Na łóżko wskoczył opasły rudy kocur, który wyglądem przypominał włochatą kulę futra.  Pogłaskałam go z miną męczennika.
-Masz rację, Klakierku. Nie ma tu dla nas towarzystwa w tym domu. Sami idioci, jak nie patrzeć!
Kot zamruczał z aprobatą i ocierając się o mnie jeszcze raz skulił na poduszce.
Z jękiem opadłam na plecy i zaraz tego pożałowałam, bo walnęłam głową o  drewniany zagłówek. 
-Cudny początek, cudnego dnia- mruknęłam i wstałam. 
Szybko wskoczyłam w białą bokserkę i dżinsowe spodenki i zawołałam do kota:
-Choć Klakierku, zapolujemy na obiadek!
Zwierzak poderwał się z legowiska i wskoczył mi na ręce.
Z uśmiechem  zeszłam na dół, szepcąc mu czułe słówka na ucho. 
Siostra wraz ze swoim nieodłącznym bramkarzem siedziała już przy stole i jadła kanapki, a psa dokarmiała kiełbasą. Jak tylko weszłam Sasha zawarczała, a potem zaczęła merdać ogonem. Oho! Nie jestem taka głupia, jak myślisz, ty kundlu, ty. 
-Co ty taka nie w sosie co? Moja sunia chciała się tylko przywitać!
-Ah tak? Ostatnio jak się tak witała, to musiałam prać pościel z żółtych plam.- Zwęziłam oczy, położyłam kota na blacie i poszłam do lodówki.
- Oj tam, gadasz. Ona nie chciała, prawda?- zwróciła się do Sashy, która zaszczekała na potwierdzenie, za co została nagrodzona kolejnym plasterkiem szynki.
-Jaaasne…
Może opiszę wam, jak wygląda Daria? Dobrze tylko nie dajcie się zwieść, bo wygląda niczym anioł, choć w środku sam diabeł urzęduje.
Moja siostra ma kręcone złocisto blond włosy, które odziedziczyła po mamie, słodką twarzyczkę w kształcie serca i oczy. O tak, oczy, to ona ma przepiękne. W kolorze najczystszego błękitu nieba w letni dzień. Nie to co ja. Moje oczy są chmurne, ni to szare ni zielone. Nie mam tak perfekcyjnej cery jak ona, mlecznobiałej,  tylko zwykłą opaloną skórę, z ewentualnymi pryszczami od czasu do czasu.   Poza jej irytującym charakterem, to wygląd sprawia, że tak jej nie lubię, bo nie dość, że wciąż mnie denerwuje, to jeszcze musi być taka idealna. Nawet w szkole! Ciągle wszyscy ją chwalą, czego to ona nie osiągnie, a mnie, mimo że jestem o rok od niej starsza,  nikt tak nie chwali. Za nic. A przecież też robię wiele rzeczy. Gram na przykład. Na gitarze i pianinie, a do tego śpiewam i maluje, ale tego to już nie widzą. Grrr… że też rodzicom zachciało się drugiego dziecka. Nie mogli sobie kupić psa? Albo nie wiem, papużki? Byłoby mi po stokroć lepiej, bez Darii i jej wkurzającego retrievera.
Jedyne co we mnie rzuca się w oczy to włosy.
Są gęste i tak ogniście brązowe, że widać je z kilometra i są moim znakiem rozpoznawczym. Nie cierpię ich na równi z siostrą. Świecą jak neon nad tanim barem mlecznym ,,Świnka’’, w którym spotykają się menele i pijaki. Czemu życie mnie tak nienawidzi?! A jakby tego było  mało, to gdy Daria stała w kolejce po urodę, ja stałam w kolejce po mega tłuste frytki i hamburgera. No, ale mówi się trudno i płynie się dalej, nie?
-Długo tak jeszcze będziesz ślęczeć nad tą sałatką, czy postanowisz się zlitować?- usłyszałam za sobą.
Aż mi oko drgnęło, ale tylko wyjęłam karton mleka i zamknęłam lodówkę.
-A wiesz co? Odechciało mi się jedzenia.
-To dobrze, wyjdzie ci na zdrowie- odrzekła z nad swojej kanapki ze słodkim uśmiechem. Uh! Zaraz jej to mleko na łeb wyleję! Niech mnie ktoś trzyma. Odkręciłam korek i zaczęłam wlewać zawartość kartonika do miseczki. W tym samym momencie Daria i Sasha wstały. Pies przechodząc obok trącił mnie bokiem, tak że mleko rozlało się z rozmachem po mnie, blacie, podłodze i częściowo po wściekłym kocie, który  syczał i prychał na dwie suki, zamierzając się na nie łapą.
-Ty kretynie patrz co robisz!
-Ups? Przepraszam za nią, to nie było naumyślnie.- Zaśmiała się, wyszła z kuchni do salonu i włączyła telewizor.
Warknęłam rozeźlona i zabrałam się za sprzątanie.
-Oj Klakierku, już my się na nich zemścimy. Pożałują, że w ogóle przyszły na świat.
Diaboliczny plan już układał się w mojej głowie. No proszę! Może ja też mam coś z mojej siostrzyczki?
                                                       ***
Siedziałam w pokoju z kotem na kolanach i czytałam książkę. Było dopiero popołudnie, a słońce prażyło tak mocno, że można by smażyć jajka na asfalcie. 
Właśnie dochodziłam do fragmentu w którym główny bohater musi dokonać wyboru między swoim życiem, a życiem ukochanego, kiedy do pomieszczenia wtargnęła nieproszona Daria ze swoim głupim-aczkolwiek bardzo ładnym- kundlem.
-Hej, Jaga, pójdziemy na plaże? Proszęę!
-A nie możesz iść sama? Masz przecież niecały kilometr drogi! Co, Księżniczka i jej podnóżek nie dadzą rady przejść tak ,daleko‘?- zakpiłam, nawet nie podnosząc wzroku z tekstu. Usłyszałam, że ,podnóżek’ na mnie warczy.
-Nie bądź taka wredna, co? Ja się staram być miła, a ty do mnie z pazurami? Wielkie dzięki, kochana siostrzyczko.- Że what?! Ja wredna? Też mi co!- No już, rusz tyłek i chodź, może spotkamy kogoś fajnego.- Bajerowała. O co jej chodzi? Ma dziś jakiś dzień dobroci, czy kosmici ją porwali i zmienili oprogramowanie w mózgu(o ile go ma)? Proszę, niech to będą kosmici!
-Czemu chcesz iść tam ze mną? Już się nie wstydzisz, tego że jestem gruba? 
-Ale ty nie jesteś gruba…- zamilkła pod moim spojrzeniem- no dobra, trochę, ale to nic. Możesz ubrać jednoczęściowy strój i po sprawie.
-Hmm… W sumie czemu nie.-  Wzruszyłam w końcu ramionami i rozprostowałam nogi. Klakier zeskoczył na podłogę i dostojnie wymijając swojego odwiecznego wroga w postaci osła… to znaczy się psa, wyszedł z pokoju.
-Dzięki! Czasami, mogłabym powiedzieć, że czuję w stosunku do ciebie jakieś uczucie, wiesz?- powiedziała, przytulając mnie. Była niższa o głowę, więc czułam się dość głupio.
-Tsa. Idź już, bo chcę się przebrać.
-Czekam na dole! 
I tyle je widziałam. Szkoda tylko, że w chwili w której się odwróciłam w oczach Darii rozbłysło kpiące rozbawienie.
Gdybym wiedziała, co szykuje dla mnie siostra i co wydarzy się jeszcze tego samego dnia, to z pewnością nigdy nie wstałabym z miękkiego i bezpiecznego łóżka.