czwartek, 10 stycznia 2013

Rozdzial IV


Spadaliście kiedyś z drzewa?
Jeśli nie, to stanowczo tego odradzam.
Żołądek wykonał mi pełen obrót, a serce podskoczyło do gardła. Teraz mogłam tylko czekać na uderzenie w ziemię i gruchotanie kości, w międzyczasie modląc się, by skończyło się tylko złamaniem.
Zacisnęłam powieki, ale zamiast walnąć w ziemie, upadłam miękko w czyjeś silne ramiona. Zdziwiona spojrzałam na swojego wybawiciela, wciąż ściskając w dłoniach latawiec, i zamurowało mnie.
Jeszcze nigdy nie widziałam tak ciemnych oczu! Wyglądały jak błyszczący obsydian i śmiały się do mnie. Włosy miał równie ciemne, wijące się i zdrowo lśniące. Wbrew sobie spłonęłam rumieńcem i spuściłam wzrok.
- Uf, dziewczyno, ale żeś mnie wystraszyła. Masz szczęście, że jednak za tobą poszedłem.
Glos miał równie piękny co oczy.
-Jak to: poszedłem? Na cholerę?
-Tak mi się odpłacasz za uratowanie życia?- zapytał z udawanym oburzeniem.- Widziałem tą akcje na plaży. Wybiegłaś stamtąd jak torpeda.  Pomyślałem, że w takim stanie mogłoby Ci się coś stać, a nikt z twoich znajomych raczej nie kwapił się, żeby cię poszukać, więc oto jestem.- Wzruszył ramionami.
Zauważyłam, że ciągle trzyma mnie na rękach i nawet nie wydaje się zmęczony. Mimo wszystko, czułam się głupio, że musi mnie tak dźwigać. Bynajmniej nie ważę tyle co piórko.
-Em… Mógłbyś mnie już postawić?
Wydawał się zdziwiony, ale spełnił moją prośbę.
Ledwo stanęłam na nogi, a już zakręciło mi się w głowie. Chłopak wydawał się zmartwiony moim stanem.
-Na pewno nic ci nie jest?
-Tak… Tak, to tylko reakcja na stres.- wydusiłam. Nagle zrobiło mi się gorąco, ale kilka oddechów później, wszystkie wahania temperatur ustały.- Okej, jest dobrze.- Zwróciłam się do niego.-Może byś się przedstawił, mój wybawicielu?
-Jestem Dominik, a ty, piękna pani?- zapytał z zabawnym ukłonem. Zaśmiałam się głośno, ale zrobiło mi się naprawdę miło. Jeszcze nikt nigdy nie nazwał mnie piękną. Nawet w żartach.
-Jagoda. Wiesz, nigdy cię tu nie widziałam.
-Bo nie jestem stąd. Przyjechałem na wakacje- wyjaśnił z miłym uśmiechem. Właściwie to cały czas się uśmiechał. Nie żeby mi to przeszkadzało.- O. Widzę, że udało ci się go zdjąć.- Wskazał na biały latawiec ze smokiem.
-Oh, tak. Jest twój?
-Teraz już należy do ciebie. Co o nim sądzisz?- zapytał poważnie. Skupienie na jego twarzy zbiło mnie z pantałyku.
-No cóż, jest naprawdę ładny, a rysunek to po prostu mistrzowskie wykonanie.- stwierdziłam.
-Widzisz go? A więc mieliśmy racje- wyszeptał do siebie.
-Dlaczego miałabym go nie widzieć?
-Nic, nic, później ci opowiem. Chodź ze mną. Ulrich się ucieszy, jak usłyszy tak dobre wieści. Od stu lat nie było żadnego smoczego jeźdźca! -Wykrzyknął radośnie, łapiąc mnie za rękę i prowadząc w tylko sobie znanym kierunku.
-Odbiło ci?! Jakiego smoczego jeźdźca? Czy ty się czasami za dużo filmów nie naoglądałeś?- powiedziałam sceptycznie, zatrzymując się. Co jak co, ale już nie miał szans nigdzie mnie zaciągnąć.
-No przestań się zapierać. Nic ci nie zrobię, głupia gąską. Jestem normalny, nie zbzikowałem. Uspokój się i bądź grzeczną dziewczynką, to wszystko ci opowiemy. Ale to na miejscu.
O nie. Nawet nie ma mowy! A co, jeśli jednak mu odbiło i zaraz wyciągnie zza pleców nóż do mięsa, zrobi ze mnie sushi i zakopie gdzieś w lesie?
Albo razem z tym Ulrichem(co to za imię w ogóle?) będą odprawiać na mnie jakieś okultyzmy i złożą w ofierze? Jestem za młoda, żeby skończyć w taki sposób! Nie chcę zginąć, dopóki nie spotkam odtwórcy roli Edwarda Nożycorękiego, co to to nie. Teraz na pewno nigdzie nie pójdę.
-Wiesz… Późno się robi, ja chyba powinnam wracać. Mama się martwi, a tak w ogóle to chyba zapomniałam nakarmić toster i wyłączyć kota…- końcówka coś mi nie wyszła, ale to dlatego, że zaczęłam uciekać. Ha! I co teraz, Panie Smoczy Jeźdźcu? Nie udalo mi się jednak odbiec daleko, bo coś przyszpiliło mnie do ziemi. Nie mogłam oderwać nóg od podłoża, choćbym nie wiem jak próbowała.
-Oj, głuptasku.-Zaśmiał się przyjaźnie. Przeszły mnie ciarki ze strachu. Co się kurde dzieje?! Jak on to robi? Wciąż próbowałam iść, ale nie mogłam nawet drgnąć. Widząc wyraz mojej twarzy sam się wystraszył.- Boże, przepraszam, nie płacz! Już cię puszczam, tylko nie uciekaj, proszę.
Znów poczułam się wolna i opadłam na kolana, chowając twarz w dłoniach. Dominik uklęknął obok.
-Przestań, przecież nie chciałem cie tak wystraszyć. Było nie uciekać, ja się dopiero uczę i to samo tak wyszło. Przepraszam słyszysz?- odgarnął mi włosy z twarzy i zmusił bym na niego spojrzała. Nie wiem czemu, ale pod jego wzrokiem mój strach jakby wyparował. Spróbowałam się uśmiechnąć.
- Wybaczam, ale nie rób tego więcej, cokolwiek to było.
-Jasne.- Odetchnął z ulgą i wrócił mu humor. W tej chwili uświadomiłam sobie, że wiele mogę zrobić dla tego uśmiechu.
- Pod warunkiem, że coś mi obiecasz.
-Zależy co…
- Obiecasz, że mnie nie poćwiartujesz, nie złożysz w ofierze ani nie przerobisz mnie na żarcie dla psów. Oraz, że nauczysz mnie tak przyszpilać ludzi spojrzeniem!- wykrzyknęłam z iskrzącymi nadzieją oczami. Widząc mój wzrok Dominik uśmiechnął się szelmowsko i z tajemniczym uśmiechem powiedział:
- A więc chodź, czas rozpocząć przygodę.

1 komentarz:

  1. Hej! U mnie nowy rozdział!
    http://harrymione-diary.blogspot.com

    Zostałaś też nominowana do Liebster Awards!

    OdpowiedzUsuń