- Tu mieszkacie? No nie gadaj!- Wykrzyknęłam, gdy naszym oczom ukazała się dość sporych rozmiarów kamienna chatka z drewnianymi wykończeniami i kominkiem, który buchał dymem. Domek ogrodzony był niskim płotkiem, za którym rosły warzywa i drzewka owocowe, a wszędzie wokół pałętały się różnorakie zwierzęta. Doliczyłam się jakiegoś tuzina kotów, dwie kozy, owce, kilka psów, a kawałek dalej młodego siwka, który spokojnie skubał soczyście zieloną trawę okalającą posiadłość. Ledian od razu popędził w jego kierunku.
Całość wyglądała wręcz niemożliwie sielankowo. Aż miało się ochotę wejść do domku, zaparzyć sobie ciepłego rumianku i wraz z kocem i dobrą książką rozłożyć na sofie przed kominkiem, w otoczeniu tych wszystkich kotów i innych stworzeń. Zbliżyliśmy się do budynku. Dostrzegłam za czystymi szybami mnóstwo roślin. Były na parapetach, zwisały ze ścian i sufitu. Już się bałam, co zastanę wewnątrz. Może wielką muchołówkę albo mandragorę czy fermę kaktusów? No, no, to byłoby naprawdę ciekawe.
Dominik otworzył mi drzwi i puścił mnie przodem.
- Wchodź. Ulrich już pewnie czeka.
- Tsaaa. Tylko pamiętaj o obietnicy.- Mrugnęłam do niego ze śmiechem.
- Jasne!
Tak jak myślałam wystrój mnie zaskoczył. Aczkolwiek nigdzie nie dojrzałam kaktusów czy tej nieszczęsnej muchówki.
Staliśmy w małym przedsionku. Na hakach po prawej we wnęce wisiały płaszcze, czapki i szale, a na ziemi stało kilkanaście par butów. W tym kilka damskich, które zapewne należały do siostry Dominika. Po prawej w kącie był stojak na parasolki, wypełniony po brzegi, tak, że nawet palca byś nie wcisnął.
Ściany pomalowane były w odcienie jasnego błękitu i zieleni, co dawało poczucie spokoju i w jakiś dziwaczny sposób bezpieczeństwa.
Tak jak widziałam przez okna, wszędzie były jakieś rośliny, w doniczkach lub suszone. Nie byłam za dobra w ogrodnictwie, więc nie miałam zbyt wielkiego pojęcia na co patrzę, tak więc dla odwrócenia uwagi wzięłam głęboki wdech przez nos.
Poczułam mocną orzechową nutę drewna, skóry i soli. Po kolejnym wdechu zdałam sobie sprawę, że czuję też pieczonego kurczaka z młodymi ziemniaczkami posypanymi świeżym koperkiem prosto z ogródka. Pycha! Ej! Przechodzisz na dietę wegetariańską, już zapomniałaś?, upomniałam się w myślach.
-Mmm…- westchnął chłopak, który nadal stał za mną.- Chodź, moja siostra zrobiła obiad, będzie wyżerka- dodał klepiąc się po brzuchu i idąc wzdłuż korytarza. Nawet nie miałam zamiaru myśleć o jedzeniu.
Ale z drugiej strony, nic nie jadłam od śniadania…
-No idziesz, czy nie ?
-Idę, idę.- Ocknęłam się z własnych myśli i popędziłam za chłopakiem, rozglądając się po wszystkim z zaciekawieniem. Nawet w domu były zwierzęta. Nie żebym miała coś przeciwko. Zwłaszcza, że znaczną część tych zwierząt stanowiły koty.
-Dominiku! Wreszcie jesteś! Znalazłeś ją?- odezwał się jakiś głos, gdy weszliśmy-to znaczy Dominik wszedł, ja stałam za nim- do sporych rozmiarów kuchni w odcieniach beżu. Głos miał jakiś dziwny akcent. Chyba niemiecki, ale pewności mieć nie mogłam.
-Wątpisz w moje zdolności, Ulrichu?- Tak, akcent wyjaśnia imię.- Oczywiście, że znalazłem, oto Jagoda.- Przedstawił mnie i odsunął się od drzwi. Ja oczywiście spłonęłam szkarłatem, aż po same cebulki włosów.
-Em… Dzień dobry…- Wydukałam, nawet nie podnosząc wzroku. Boże! Musiałam wyglądać jak obraz nędzy i rozpaczy- gruba, potargana, czerwona. Po prostu czad.
-Witaj, dziecko. Nie wstydź się. Chodź do środka.- Jego głos był tak uprzejmy, że podniosłam głowę i zrobiłam krok do przodu.
Mój speszony wzrok padł na starszego mężczyznę, który siedział na jednym z krzeseł przy kuchennym, drewnianym stole. Wyglądał na jakieś pięćdziesiąt lat, ale figlarny błysk w orzechowych oczach znacznie go odmładzał. Ulrich miał siwiejące kasztanowe włosy i krótką brodę z wąsami, przez co trochę przypominał mi mojego tatę. Brakowało mu tylko okularów z grubym szkłem i drucianą oprawką. Twarz maga usiana była zmarszczkami. Ale nie takimi, które postarzają człowieka, tylko takimi, które dodają majestatu i respektu. Nie wiedzieć czemu, czułam przemożną potrzebę dygnięcia albo pokłonienia się tej osobie. Idiotycznie głupie, ale jakże prawdziwe. Powstrzymałam się jednak.
-Mam nadzieję, że nasz drogi Dominik, wyłożył ci całą sprawę po drodze, żebym ja nie musiał się z tym męczyć?
-Och, oczywiście, proszę pana.
-Jaki tam ze mnie pan. Mów mi po imieniu dobrze, Jagodo?
-Pewnie, Ulrichu.- Uśmiechnęłam się ulgą. Nie było tak źle.
-Widzisz? Mówiłem, że nikt cie nie zabije- wtrącił Dominik, a starszy czarodziej spojrzał na niego ze zdziwieniem. Poczułam, że zaraz znów się zaczerwienie, jednak chłopak uratował sytuację.- A gdzie Dominika?
-Poszła do ogródka po więcej koperku do ziemniaków.
W trakcie tej odpowiedzi do kuchni weszła dziewczyna. Stanęła w drzwiach naprzeciw nas i omiotła mnie wzrokiem.
Poczułam się nieswojo, ale starałam się stać wyprostowana.
Młoda kobieta, była drobna i niewysoka. Miała proste czarne włosy, które wyglądały równie niesamowicie, co włosy jej brata. Oczy też miała tak bezdennie czarne, jak on i właśnie wtedy zdałam sobie sprawę, że oni są bliźniakami. Dziewczyna po chwili uśmiechneła się do mnie szeroko, ukazując zęby białe jak perełki i podbiegła mnie przytulić. Teraz to byłam totalnie zbita z pantałyku, ale oddałam uścisk i też się uśmiechnęłam.
- Więc ty jesteś tym smoczym jeźdźcem. Jagoda, tak? Ja jestem Dominika, siostra tego brzydala- wskazała głową na chłopaka, który z oburzeniem wydął wargi.
-Ja, brzydal? Jesteś moją bliźniaczką i jesteś równie paskudna co ja, głupku!
- Jeżeli cię to pociesza, to sobie tak wmawiaj. Nie mam nic przeciwko.
Wzruszyła ramionami i zaczęła siekać koperek, po czym posypała nim cztery porcję ziemniaków. Mmm…
W kuchni unosił się pyszny aromat kurczaka, przez co zgromadziło się tu mnóstwo psów i kotów, na które wcześniej nie zwróciłam uwagi.
- Dzieci, spokój. Pokażcie się może w lepszym świetle przed Jagodą. Niech wie, że nie czeka jej tu społeczny upadek.- Mag zaśmiał się i wskazał mi krzesło obok siebie. Posłusznie usiadłam, nasłuchując, czy aby mebel nie trzeszczy, bo to nigdy nie zwiastuje niczego dobrego.
- Społeczny upadek?- zdziwił się Dominik.
-Ależ Ulrichu…- zaczęła Dominika.
- My ją tylko…
-Totalnie zdemoralizujemy!- Wykrzyknęli oboje, stawiając przed nami talerze z parującą obiado-kolacją.
-I tego się właśnie obawiam- mruknął staruszek, ale zachichotał pod nosem.
***
-Chyba mamy problem…- zaczęła czarnowłosa, gdy po skończonym obiedzie stała przy oknie , spoglądając na pasące się przed domem konie.
-Co takiego, siostrzyczko?
-Sam spójrz.
Dominika odsunęła się i podeszła do Ulricha szepcząc i gestykulując. Kilka razy rzuciła mi znaczące spojrzenie, a ja zaczęłam się denerwować. Już sama chciałam podejść do okna i zobaczyć co się dzieję, kiedy odezwał się stary mag.
- Dominiku, ukryj ją gdzieś, szybko!
Chłopak bez zbędnych uprzejmości popchnął mnie do salonu, a stamtąd do czegoś w rodzaju piwnicy. W każdym razie było tam naprawdę ciemno i nie pachniało tak przyjemnie jak w reszcie domu.
-Schodź szybko i bądź tak cicho, jak się da, okej?- szepnął gorączkowo, słysząc stukot kopyt, rżenie koni i wściekłe szczekanie psów, dochodzące z ganku.
Omal na spadłam ze schodów pchnięta przez chłopaka i szybko wpełzłam za jedną z wysokich szaf, wypełnionych po brzegi zakurzonymi tomiszczami, fiolkami pełnymi kolorowych płynów i słoikami, z różnym dziwacznym wypełnieniem. W jednym ze słoi pływała chyba para zielonych oczu…
Usłyszałam głosy dochodzące z salonu i jeszcze bardziej wcisnęłam się w ciemny kąt, chcąc wtopić się w ścianę. Nie wiem ile tak siedziałam, ale co najmniej z pół godziny minęło.
-Muuu!
Spod szafy wyskoczył nagle biały kot i z głuchym łoskotem wpadł na jedną z półek, zwalając całą jej zawartość na podłogę i robiąc paskudny rumor.
W tej chwili zaczęłam gorączkowo szukać drogi ucieczki, słysząc poruszenie na górze i podniesione głosy.
Drzwi otwarły się skrzypiąc i zalewając ciemne kąty jasnym światłem.